niedziela, 24 listopada, 2024
Strona głównaPolowanieRogacz na pokocie

Autor

Rogacz na pokocie

W ciągu ostatnich 100 lat całkowicie porzuciliśmy nasze tradycje i polujemy na rogacze po „niemiecku”.

Jednym z tematów, który budzi od zawsze szeroką dyskusję w naszym środowisku są zasady selekcji – osobniczej i populacyjnej. Przeciwnicy łowiectwa skrupulatnie analizują przedstawiane przez nas argumenty i wyciągają fałszywy wniosek że powinniśmy zakończyć polowanie w okresie godowym.

Reklama

W ich opinii nasze działania mają negatywny wpływ na populacje. Twierdzą, że zaburzamy rozmnażanie i eliminujemy najcenniejsze osobniki. W tym kontekście prezentowałem już dyskusję – jaka toczyła się 100 lat temu – na temat rykowiska, w której głos zabierali profesorowie zasiadający w Państwowej Radzie Ochrony Przyrody…

Naukowcy swoje opinie opierali wyłącznie na przypuszczeniach, które po 100 latach całkowicie się nie sprawdziły. Dzisiaj organizacje antyłowieckie oraz aktywiści doradzający ministrowi Dorożale błądzą w podobny sposób…

Reklama

Pokazałem, że dyskusja na temat rykowiska jest bezprzedmiotowa. Teraz przyszedł czas, aby udowodnić, że zakaz polowania na rogacze w czasie okresu godowego jest wyimaginowanym problemem.

Na początku warto przypomnieć, że 100 lat temu rogacze strzelaliśmy prawie przez cały rok również zimą, śrutem, podczas polowań zbiorowych. Tak długi sezon polowań prawdopodobnie skutecznie ograniczał przyrost populacji, ale nie miał negatywnych konsekwencji, o których w 1923 roku w „Przeglądzie Myśliwskim” pisał prezes wielkopolskiego związku łowieckiego Władysław Janta-Polczyński (1854-1946). Bardzo mocno skrytykował myśliwych strzelających do kozłów w pędzeniach, co było powszechną tradycją nie tylko na kresach wschodnich…

Reklama

Na łamach „Łowca Polskiego” odpowiedzi poznańskiemu działaczowi udzielił redaktor naczelny, przyrodnik i zoolog Jan Sztocman (1854 – 1928). Postanowiłem ją zaprezentować myśliwym, ponieważ doskonale pokazuje jak nasze opinie na temat zarządzania zwierzyną – nawet te najbardziej logiczne – znacząco mijają się z rzeczywistością.

Strzelanie sarn śrutem na nagankach

Nie przypominam sobie, żeby sprawa ta była poruszaną w naszej literaturze łowieckiej, z czego wnoszę, że strzelanie sarn śrutem na nagance nie sprzeciwia się etyce myśliwskiej, gdyż w przeciwnym razie nasza przedwojenna prasa łowiecka, której przecież nie można było zarzucić lekceważenia etyki myśliwskiej, wystąpiłaby niewątpliwie przeciw tak rozpowszechnionemu u nas zwyczajowi. Jednocześnie wyczuć było można, że muszą być potemu przyczyny bardzo poważne, skoro strzelali sarny śrutem na polowaniach nawet tacy myśliwi, którzy sztandar prawidłowego łowiectwa i ściśle z nią związanej etyki myśliwskiej bardzo wysoko nosili.

Tem więcej zostałem zdziwiony, przeczytawszy w „Przeglądzie Myśliwskim”, artykuł pióra p. Janty – Połczyńskiego, skierowany przeciw tym wszystkim myśliwym, którzy pozwalają sobie strzelać sarny śrutem na nagankach, zamiast oszczędzać rogacze dla polowań letnich z podjazdu, przyczem z przykrością zaznaczyć muszę, że ton tego artykułu jest wysoce gwałtowny i nielicujący bynajmniej z powagą autora.

Pan Janta – Połczyński utrzymuje, że strzelanie rogaczy bez rogów jest strzelaniem na mięso i w zakończeniu pyta: „Czem się myśliwy właściwie odróżniać ma od kłusownika, który też poluje dla zdobycia mięsa w każdym czasie czy tylko tem jedynie, że nie kradnie?” Ponieważ artykuł ten rzuca cień bodajże na ogół myśliwych z Królestwa, Małopolski, Kresów, a w części i z Wielkopolski, bo nie ma chyba w tych dzielnicach myśliwego, któryby nie strzelał rogaczy na zimowych nagankach, jeśli nie u siebie, to przynajmniej swych znajomych, przeto niech mi będzie wolno ich imieniu odeprzeć ten ciężki zarzut i przypomnieć Szanownemu Autorowi owej pracy, że przedewszystkiem należy przedmiot zbadać wszechstronnie, zanim się wyda surowy sąd o tysiącach myśliwych, rzekomo grzeszących przeciw najelementarniejszym zasadom etyki łowieckiej i zanim się ich porówna z kłusownikami.

Przedewszystkiem zastanówmy się, czy w samej rzeczy podjazd przyczynia się do poprawienia parostków? Niewątpliwie tak by było, gdyby odstrzał rogaczy, (a niekoniecznie „kozłów” jak chce Szanowny Autor), był dokonywany przez wykwalifikowaną straż leśną, lub pod jej bezpośrednim nadzorem, gdyż wtedy odstrzeliwanoby jedynie rogacze z lichymi rogami, ale wówczas kolekcja parostków przedstawiałaby się na der opłakanie.

Tymczasem każdy myśliwy na podjeździe stara się zabić rogacza z najpiękniejszymi parostkami – czemu zresztą dziwić się nie można – ale wtedy eliminuje się z materiału rozpłodowego najlepsze jednostki, tak zwane kapitalne rogacze, pozostawiając na reproduktorów osobniki słabsze, a często cherlawe. Czy rezultat tego systemu będzie dodatni? Przy polowaniach zimowych taki kapitalny rogacz może ujść strzałom, przerwawszy się przez nagankę, albo nierozpoznany przez niewprawnego myśliwego. Tymczasem rogacz z bujnymi parostkami jest znany straży leśnej, która nie omieszka odraportować o nim waścicielowi, a ten musi być wyjątkowym hodowca, aby się powstrzymać od ustrzelenia tak porządnej zdobyczy.

I tym sposobem padają najlepsi reproduktorzy. Z powyższego konsekwencja jest taka: prawidło wy odstrzał może przyczynić się do poprawienia parostków, ale pod warunkiem, że piękne okazy tychże pozostawi się na łbach ich żywych właścicieli, a do kolekcji będziemy zbierali same parostki słabe lub mylkusowate, bo w przeciwnym razie podjazd chybi celu.

Przy sposobności niech mi wolno będzie zabrać głos w sprawie tak zwanych, myłkusów. Rezultat patologicznego stanu pozwala tworzyć szpetne kolekcje przypominające kalectwo ich właścicieli. Tymczasem Niemcy, którzy mają pociąg do anormalnych wybryków, wmówili w siebie i starają się wmówić w innym, że ten rodzaj rożków jest najcenniejszy i nawet płacą nieraz za nie bardzo znaczne sumy. Dodam tylko, że wszystkie myłkusy winny być odstrzeliwane, jako najlichszy materiał rozpłodowy.

Tym sposobem kolekcje rogów z rewirów, gdzie się prowadzi prawidłowy odstrzał składać się winny: z parostków rogaczy źle rozwiniętych, cherlawych; z parostków mylkusów. Wątpię czy o takich kolekcjach marzy Janta – Połczyński?

W jednym tylko razie podjazd stosowany prawidłowo, może się przyczynić do poprawienia parostków rogaczy, a mianowicie na wielkich własnościach ziemskich i to pod warunkiem, że będziemy rozporządzali wyborową strażą łowiecką, która zna doskonale każdą niemal sztukę. Weźmy bowiem sprawę odstrzału cyfrowo, a jako przykład majątek, na którym nie można wyhodować więcej jak 100 sztuk sarn, jeśli nie będziemy chcieli doprowadzić do zwyrodnienia tychże. Na 100 sztuk sarn według Silvy-Tarouki, przy proporcji płci 1:1, będziemy mieli 50 kóz i 50 rogaczy wszelkiego wieku. Na 50 rogaczy wypada 10 kapitalnych, z czego wolno nam odstrzelić tylko 2 do 3 rogaczy.

Jeśli weźmiemy w rachubę koszta utrzymania zwierzostanu sarniego (karmienie zimowe, szkody w lesie i w polu, utrzymanie wzorowej straży łowieckiej etc. etc.), to wypadnie nam koszt zdobycia tych dwu lub trzech par parostków tak znaczny, że średni właściciel ziemski, (względnie właściciel polowania) nie będzie mógł sobie na taki luksus pozwolić, więc na stosowanie podjazdu mogą tylko reflektować wielcy właściciele ziemscy.

Weźmy teraz ten sam przykład w zastosowaniu do pierwszego lepszego kółka myśliwskiego, które posiada teren dostatecznie obszerny, aby muc hodować u siebie 100 sztuk sarn i rozpatrzmy sumę przyjemności, dostarczanej uczestnikom kółka przy obu systemach polowania, to jest z naganką lub z podjazdu, gdyż z tem się bezwarunkowo liczyć musimy. Stosując podjazd, będziemy mieli, jak wyżej zaznaczyłem do 3 rogaczy rocznie do odstrzelania, a ponieważ udziałowców kółka jest średnio 20-u, więc dla korzystania z podjazdu będą zmuszeni losować między sobą kolejno i tym sposobem każdy z nich będzie mógł korzystać z podjazdu raz na 7 lat, w dodatku ze znaczną szansą powrócenia z niczem. Tymczasem polując z naganką, kółko może odstrzelić roczne rogaczy 10 sztuk, które w dodatku obudzają na polowaniu zainteresowanie wszystkich uczestników, gdyż każdy z nich może mieć nadzieję, że sarny wyjdą na niego. Niech więc najsurowszy zwolennik systemu polowania z podjazdu powie, czy kółka mają rację, lub nie, jeśli stosują u siebie system polowania z nagankami?

polowanie zbiorowe
Stężarzyca 1911 rok. Trzy dni polowania 1 głuszec, 8 lisów, 24 dziki, 89 kozłów, 114 jarząbków.

Dotychczas argumentację swoją stosowałem, biorąc za punkt wyjścia względy hodowlane , oraz względy utylitarne. Obecnie przejść muszę do sprawy technicznego wykonania podjazdu, a mianowicie odpowiedzieć na pytanie, czy podjazd daje się wszędzie wykonywać?

Każdy zrozumie, że do podjazdu nie nadają się przedewszystkiem góry, więc tem samem odpada tu cały nasz łańcuch górski – Tatry, Beskidy, Karpaty― oraz ich podgórza, gdzie konfiguracja gruntu nie pozwala na swobodne cyrkulowanie wózkiem podjazdowym choćby nawet po liniach leśnych. Nic więc dziwnego, że sprawozdaniach z polowań małopolskich tak często spotykamy figurujące rogacze i że nawet tak wysoce „myśliwskie” Towarzystwo Lisowickie nie praktykuje u siebie podjazdu, a to przedewszystkiem ze względów technicznych.

Lecz nie tylko w górach podjazd bywa niewykonalny. Znam majątek, którego właściciel przez 20 lat zabraniał strzelania rogaczy na nagankach, mając na widoku praktykowanie podjazdu. Sarn namnożyło się sporo, widywano kierdele po 30 i więcej sztuk. Lecz cóż z tego?

Podjazd dawał tak małe rezultaty, że się po prostu nie opłacało go stosować, a przyczyną tego było, że rogacze wychodziły na czystsze miejsca dopiero o gęstym zmroku, kiedy ich już niemożna było rozpoznać. Przy znacznej więc liczbie zwierza myśliwi wracali najczęściej z podjazdu z niczem, aż w końcu właściciel, mówiąc nawiasem, znakomity hodowca i myśliwy w pełnem znaczeniu tego wyrazu zaniechał podjazdu i dopuścił do strzelania rogaczy na nagankach zimowych.

A cóż dopiero powiedzieć o kresach, gdzie sarna jest względnie rzadką zwierzyną i trzyma się często w lasach błotnistych, mimo że Szanowny Autor nie chce temu wierzyć; albo też mają te zwierzęta swe ostoje w lasach suchszych, ale otoczonych niedostępnemi w lesie trzęsawiskami. Jeśli w dodatku weźmiemy olbrzymie przestrzenie, jakie dzielą dzierżawców polowania od dzierżawionych terenów, oraz znaczne, bo setki milionów sięgające koszta przejazdów, to nic dziwnego, że żaden z uczestników tych polowań nie kwapi się jechać setki wiorst po to, żeby wrócić z niczem, narażając się przedtem na ataki całych roi komarów , a nierzadko i malarii.

Przypuszczam, że Szanowny Autor, strofujący ostro pewne poważne towarzystwo myśliwskie (dodajmy od siebie – Poleskie) nigdy nie miał okazji polować w tych zapadłych krainach, bo gdyby zobaczył te nieskończone przestrzenie puszcz, rojstów i bagien, pozbawionych najczęściej linji , albo przeciętych rzadkimi trybami, na których zalegają powalone pnie, czyniąc je niedostępnymi, to niewątpliwie wstrzymałby się od zbyt pośpiesznego potępiania uczestników Towarzystwa Poleskiego za to, że nie praktykują u siebie podjazdu, a tylko strzelają rogacze na nagankach zimowych.

Wreszcie nie mogę pozostawić bez odpowiedzi kwestii poruszonej przez Szanownego Autora, a mianowicie rzekomej łatwości poznawania rogaczów na nagankach i zabijania ich z „sikawki” (co ma oznaczać z broni śrutowej). Mogę zaręczyć z własnego czterdziestoletniego doświadczenia, że bardzo niewielu znajdzie się myśliwych, którzy dobrze poznają rogacze bez rogów Nie mówię tu o sztukach wychodzących wolno na wysokim lesie lub na szerokiej linii, gdyż te zdarzają się tylko wyjątkowo.

Rogacz – zwłaszcza stary – najczęściej przebija się przez nagankę , lub wychodzi flanką, a jeśli zdecyduje się przejść przez linię, to czyni to zwykle w szalonym galopie. Jeżeli więc myśliwy ma gąszcz przed i za sobą, to musi mieć doskonałe oko i szaloną wprawę , żeby go poznać, a jednocześnie być dobrym strzelcem, wprawnym do rzutowych strzałów, aby go zabić. O pomyłkę więc w takich warunkach łatwo, a za zabicie kozy grożą zwykle dotkliwe kary pieniężne, nie mówiąc o moralnych w postaci drwinek ze strony towarzyszów polowania oraz innych kolegów myśliwych, którzy rychło zwiedzą o „katastrofie” i ostrzą sobie języki na niefortunnym kozobójcy.

Stokroć bodaj łatwiej jest strzelać rogacza z podjazdu i stokroć mniej zdarza się pomyłek przy tym systemie polowania (oczywista rzecz w stosunku do ilości strzałów). Myśliwy ma tu sposobność rozpoznać rogacza przez lornetę, zwykłe zjedzie go na 30-50 metrów i z tej odległości strzela – często z podpórki – jak do pieca; gdy mu wypadnie strzał na 80 100 metrów wówczas poczciwa luneta wyrównywa to przeciwieństwo. Dobrze lub źle trafiony rogacz albo oddaje swe parostki do kolekcji myśliwego, albo idzie zdychać w gąszczach leśnych, ale „etyce” myśliwskiej stało się zadość przynajmniej w przekonaniu Szanownego Autora.

Z tego wszystkiego, com powyżej przytoczył, przyjść musimy do przekonania, że do etyki nie można gwałtem naciągać warunków , lecz przeciwnie, że warunki wytwarzają etykę My np . potępiamy tych myśliwych, którzy śrutem lub loftkami strzelają do jeleni, a we Francji dżentelmen odwraca się tyłem od takiego pana, który kulami strzela jelenia przed psami, bo we Francji prawdziwie narodowem polowaniem jest polowanie par force na jelenie, więc za złe biorą myśliwi francuscy, jeśli ktoś strzela byki choćby nawet na swym gruncie.

Polscy, francuscy i niemieccy myśliwi kpią z takiego kolegi, który chybi do lisa, a angielski dżentelmen nie poda ręki temu, kto w Anglii zabije lisa na polowaniu z bronią śrutową. I więcej powiem: Anglik nawet na kontynencie nie chce strzelać do lisa. Pamiętam, byłem we Francji na polowaniu, w którem brał także udział pewien myśli wy angielski . Trzeba trafu, że przeszedł lis – który tam jest wielką rzadkością na 15 kroków od Anglika i ten nie strzelił do niego. Gdy mu sąsiedzi a następnie gospodarz robili wymówki, jak najspokojniej odpowiedział, że w Anglii nie wolno jest strzelać do lisów pod grozą bojkotu towarzyskiego, więc on trzyma się tej reguły nawet na obczyźnie i zawsze będzie tak postępował.

Czy można o nim powiedzieć, że postąpił etycznie? Reasumuiąc wszystko, com powyżej powiedział, musimy wyciągnąć z tego następujące wnioski:
1 ) Podjazd jest użyteczny ze względów hodowlanych jedynie w tych wypadkach, gdy jest stosowany bardzo umiejętnie, przy pomocy licznej i doskonale wyszkolonej straży leśnej, o co w naszych stosunkach jest bardzo trudno.
2 ) Podjazd może być praktykowany prawie wyłącznie na wielkich posiadłościach ziemskich.
3 ) Podjazd na terenach kółek lub towarzystw myśliwskich jest prawie zawsze niemożliwy,
4 ) To samo da się powiedzieć o terenach górskich i kresowych.
5 ) W większej części wypadków stokroć trudniej jest poznać i zabić rogacza śrutem na nagance, niż kulą ze sztucera na podjeździe, zwłaszcza, jeśli się posiłkujemy lunetą.

Gdy więc podjazd na tak olbrzymich przestrzeniach jest niemożliwy, to czyż można twierdzić, że myśliwi, praktykujący u siebie polowania z nagankami strzelają rogacze dla mięsa li tylko dla tego, że rogacze nie mają wtedy parostków. Wszak wszyscy strzelamy zające i Szanowny Autor nie jest bodaj od tego – choć zające nie dają nam żadnych trofeów – a nikt nie powie, że zabijamy je na mięso.

Jeśli więc nasi koledzy – myśliwi polują z nagankami na rogacze, to zwolnijmy ich od zarzutu praktykowania rzezi i strzeżmy się od porównywania ich z kłusownikami.

Jan Sztolcman

Łowiec Polski 1924

Lubię polować na kozły

Zrównoważone użytkowanie – czyli eliminowanie części przyrostu naturalnego – nie ma żadnego negatywnego wpływu na genetykę przy licznej populacji. Modelowym przykładem są nasze sarny, wobec których przez ostatnie 100 lat całkowicie zmieniliśmy metodę polowania.

Dzisiaj sarna występuje w każdym łowisku. Ich populacja jest liczna i zdrową. Wiele kół łowieckich zrozumiało wagę właściwej struktury wieku i równowagi pomiędzy samcami i samicami. Tym samym strzela rogacze o pięknych parostkach.

Wychowałem się w tradycji polowania na rogacze wiosną i latem. Polemika pierwszego redaktora naczelnego „Łowca Polskiego” z wielkim autorytetem, jakim był Władysław Janta-Polczyński jest kolejnym dowodem, że kluczem do właściwego zarządzania zasobami przyrodniczymi było, jest i będzie prowadzenie badań naukowych, ponieważ nieustannie zmieniają się warunki bytowania zwierzyny.

Nie liczę na głęboką refleksję ze strony naszych przeciwników, ale mam nadzieję, że osoby reprezentujące myśliwych w debacie na temat polowania będą używać merytorycznych argumentów, a nie wydumanych opinii.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł
WIĘCEJ ARTYKUŁÓW

Dywagacje o badaniach

Hołowniacy złożyli w Sejmie projekt ustawy wprowadzający obowiązkowe badania dla myśliwych. Nie „przywracający” - jak to przedstawiają ciemnemu ludowi - bo nie można przywracać czegoś, czego nigdy nie było. Ale to nie jedyne ich kłamstwo!

Ptasia debata

Uwaga myśliwi czas się zmobilizować! To jest też zadanie dla Zarządu Głównego PZŁ- trzeba spowodować by na ptasiej debacie pojawili się i nasi reprezentanci.

Subiektywny przegląd poczty mailowe...

Często moje koleżanki i koledzy zastanawiają się, dlaczego media głównego nurtu atakują myśliwych. Odpowiedź jest prosta! Nasi przeciwnicy mają „maszynę” do zarabiania pieniędzy!

Czeska komedia – sikanie na n...

Z policyjnej akcji redukowania dzików nasi sąsiedzi zrobili prawdziwą komedię. Zdjęcie myśliwych oddających mocz w Górach Izerskich stało się powodem postawienia im zarzutów karnych.

Szkodliwe dokarmianie

Wielu myśliwych uważa, że dokarmianie jest naszym „obowiązkiem”. Jednak taka interwencja powoduje więcej szkody niż pożytku.

Obwód Prezydenta Mościckiego

Lasy gminy Hażlach koło Cieszyna nie mogły równać się bogactwem zwierzyny w Puszczy Białowieskiej, ale to w tym miejscu lubił polować Prezydent RP Ignacy Mościcki.