Romana zbytnio nie muszę zachęcać. Przyjechał ze swoją utytułowaną suką posokowca bawarskiego Freyą i jej cztero miesięczną córką Casi. W poniedziałek mamy tylko jedno zgłoszenie, więc jako gościowi daję mu pierwszeństwo i zapraszam na trop. Po 30 minutach penetracji terenu Roman oświadcza mi, że… To było pudło.
Na wszelki wypadek puszczam Cezara i on również zgadza się z diagnozą Freyi. Dalszych zleceń brak, zatem resztę dnia mamy dla siebie. Rano, niewyspani po nocnej debacie ruszamy do działania, bo otrzymujemy zgłoszenie kontroli strzału do byka z wieczornego polowania.
Już o siódmej meldujemy się w OHZ-cie. Podprowadzający mówi, że zaobserwował jedynie to, że „z byka się zakurzyło”. Jest przekonany o trafieniu mimo, że farby brak.
Do pracy rusza Freja z Romanem. Ja idę za nimi i filmuję, licząc na ich sukces. Pracują pedantycznie i dokładnie, ale niestety niewiele to daje. Na wszelki wypadek po godzinie wracam po Cezara do samochodu. Ale i on nie jest w stanie nic w tym przypadku wskórać.
Byk z „Głuszca”
Wracamy czym prędzej, bo mamy dwa kolejne zgłoszenia i to dość daleko. Jedziemy do olsztyńskiego „Głuszca” około 100 kilometrów aby skontrolować poranny strzał. Na miejscu dowiadujemy się, że nie zaobserwowano żadnej reakcji byka po strzale, nie znaleziono też farby i dodatkowo jest problem z precyzyjnym wskazaniem miejsca zestrzału.
Teren, to rozległe, pagórkowate ugory porośnięte wysokimi chwastami. Podprowadzający Grzegorz mówi nam, że widział wieniec byka uciekającego za wzgórze i miał wrażenie, że byk się za nim położył. Gdy jednak tam dotarli, nic nie znaleźli…
Ruszamy z Romanem, ale po dotarciu na ten rozległy ugór i mając problem ze zlokalizowaniem teoretycznego zestrzału uzgadniamy, że wracam po Cezara. Zbyt długa praca tutaj pozbawi nas możliwości dotarcia na naszą trzecią pracę tego dnia.
Umawiamy się, że jeśli któryś z nas zlokalizuje zestrzał lub odnajdzie trop postrzałka, to rusza za bykiem nie czekając na drugiego. Tak więc do boju, tuż po Frei rusza Cezar.
Tym razem, to jemu sprzyja szczęście. Widzę, jak w pewnym momencie „zapina się na trop” i dostaje przyspieszenia. Ruszamy ostro i po około 300 metrach trafiam na ślad farby. Telefonicznie informuję Romana, że odnaleźliśmy trop.
Zgodnie z umową ruszamy dalej sami. Bez problemów poprzez łąki, zarośla i krzaki, docieramy do lasu. Tam Cezar rusza w pościg i dochodzi do byka, ale jest krzepki i łatwo nie daje się stanowić.
Przestrzelony badyl
Przestrzelony badyl jak na razie mu nie przeszkadza. Pogoń za nimi i zmęczenie powodują, że ja nie wykorzystuję pierwszej okazji i fatalnie pudłuję, strzelając przed uchodzącym bykiem.
To niestety nie pozostaje bez konsekwencji. Teraz byk rwie ile ma sił i gon wydaje się nie mieć końca. Dopadam ich wreszcie w rowie, gdzie Cezar osaczył byka. Czekam na odpowiedni moment i ciągnę za spust a tu strzał nie pada!
Byk uchodzi, a za nim pies. Ja wściekły grzebię się przy niesprawnej „pukawce”. Myślę, że to może niewypał, więc szybko zmieniam nabój i ruszam w pogoń za nimi. Ledwo żywy dopadam ich po kolejnym kilometrze.
Niesprawna broń
Cezar po komendzie czeka na mój ruch, a ja ponownie nie potrafię oddać strzału. Nie wiem co jest grane?
Klnę szpetnie i próbuję zlokalizować przyczynę tej sytuacji. Okazuje się, to nie był niewypał tylko sosnowe igliwie dostało się do zamka i uniemożliwiało jego domknięcie. To jest pewnie jej rewanż za poniewieranie jej po leśnych chaszczach.
Po nerwowych manipulacjach wreszcie pada strzał i ja… Ze zmęczenia! Tym razem zafundowałem Cezarowi i sobie ten trzy kilometrowy gon, nie mając sprawnej, gotowej do strzału broni…
Przepraszam za to mojego orła, bo widzę, jak też jest potwornie zmęczony. W tej profesji nie ma miejsca na błędy, więc taka kara, choć męcząca była dla mnie dobrą nauczką!
Powrót do domu
Wreszcie docierają do nas Roman i Grzegorz. Słyszeli wyczyny Cezara i moje, bo jak się okazało, w tej pogoni zawróciliśmy w ich kierunku. Grzegorz jest zadowolony i nie szczędzi nam pochwał. To łagodzi moje emocje i wraz z nimi cieszę z sukcesu Cezara. Wspólne zdjęcia przy byku z Romanem i Freją wieńczą ten sukces.
Trochę mi szkoda, że nie był to ich odnaleziony byk, ale mamy jeszcze kolejną pracę i dwa wspólne dni, więc wszystko przed nami. Tym razem szczęście uśmiechnęło się do nas, a za moment będzie pewnie odwrotnie.
Niestety kolejna praca do której dojechaliśmy po godzinie, okazała się pracą kontrolną. Nic nie dało zarówno wspólne, jak i indywidualne tropienie obu psów. „Rakieta” spowodowana była najprawdopodobniej obcierką mostka.
Wracaliśmy do domu po zmroku. Zmęczeni zarówno pracami na tropie, jak i jazdą samochodem… Zdobiliśmy 440 kilometrów. Tak wygląda dzień poszukiwacza przygód na tropie – podczas rykowiska.