Zielone bolszewiki twierdzą, że można zaprzestać polowań. Pokazujemy – na konkretnym przykładzie – jakie będą tego koszty takiej decyzji dla budżetu naszego państwa.
Wiadomo od dawna, że pamięć ludzka jest ulotna. Nie pamiętam już wszystkich szczegółów tych zdarzeń, ale wiem jedno, że ta sytuacja powinna być przypominana przez Polski Związek Łowiecki przy każdej okazji.
W województwie lubuskim zdarzyła się sytuacja, że przez dwa lata nie polowano na terenie dwóch obwodów. Nim napisze, co z tego wynikło trochę historycznego wprowadzenia…
Podział „Artemidy”
Zaczęło się w 2014 roku. Warszawskie koło „Artemida” z siedzibą w Kobyłce miało jeden ze swoich obwodów na terenie okręgu zielonogórskiego w powiecie żagańskim. Warszawiacy stwierdzili, że odległość od łowiska uniemożliwia częste polowanie i trzeba się obwodu pozbyć…
Warszawiacy zaproponowali miejscowym kolegom podział koła. Walne to klepnęło, i powstało nowe koło, które w pewnym nawiązaniu do poprzedniego przyjęło nazwę „Diana”.
W tym momencie trzej duzi rolnicy zaczęli obstrukcję. Wystąpili do sądu o wyłączenie swoich gruntów z terenu obwodu łowieckiego. I tu zaczęło się robić ciekawie.
W 2016 Wojewódzki Sąd Administracyjny w Gorzowie w składzie Michał Ruszczyński -przewodniczący, Jacek Jaśkiewicz – sprawozdawca i Grażyna Staniszewska zdecydował o wyłączeniu z dzierżawienia dwóch obwodów. To znaczy tego dzierżawionego dawniej przez „Artemide”, a teraz przez „Dianę” (nr 206) oraz sąsiedniego, należącego do koła łowieckiego „Wrzos’” z Zielonej Góry (nr 206), bo tam też ci sami rolnicy mieli swe grunty.
Nie miejsce tu na roztrząsanie uzasadnienia tego wyroku i opisywanie błędów popełnionych przez Skarb Państwa reprezentowany przez Urząd Marszałkowski Województwa Lubuskiego. Wyrok stał się prawomocny i z dnia na dzień z łowieckiej mapy kraju zniknęły dwa obwody.
Pojawiło się kilkanaście tysięcy hektarów, na których nikt nie mógł polować! Nie chce tu wnikać w szczegóły, kto rzecz zlekceważył, nie chcę wnikać w dywagacje na temat wnikliwości rozpatrywania sprawy przez sędziów, bo one dla tej sprawy istotne nie są – dla sprawy istotne jest to, że było 12 tysięcy hektarów – generalnie pól – na których nie wolno było polować!
Sytuacja gęstnieje
Sprawcy całego zamieszania przez kilka tygodni chodzili zadowoleni, ale szybko zorientowali się zwierzyna robi szkody, a dochodzenie odszkodowań nie było już takie proste – sytuacja dotknęła wszystkich rolników z tego terenu. W efekcie jeden z tych „dużych” na własny koszt ogrodził sobie kilkaset hektarów pól i wtedy po raz pierwszy przyznał, że należało się dogadać z myśliwymi.
Oczywiście szacowanie i wypłacanie szkód przeszło na Skarb Państwa, ale nim się urzędnicy ogarnęli minęło kilka miesięcy. A dziki mnożyły się jak króliki. Populacja rosła, a zwierzyna dodatkowo ściągała z sąsiednich obwodów. Miała żeru i spokoju pod dostatkiem.
Brak presji łowieckiej powodował, że rolnicy mieli coraz większe szkody. Skarb Państwa wypłacał coraz więcej, weterynaria biła na alarm, że przegęszczenie zwierzyny jest zbyt duże (a było to jeszcze przed ASF-em) i należy coś z tym zrobić, rolnicy zaczęli się domagać „od wszystkich świętych” polowań.
Odstrzał redukcyjny
Jedynym ogarniętym w tej sytuacji okazał się ówczesny starosta żagański Henryk Janowicz, który, przy poparciu Zarządu Okręgowego PZŁ zarządził odstrzał redukcyjny. Poproszono o pomoc myśliwych z sąsiednich kół. Przyjeżdżali i strzelali po kilka dzików w noc, ale szkody i tak rosły…
Koledzy „na gościnnych występach” nie prowadzili wszak gospodarki łowieckiej. Nie pilnowali zasiewów, nie grodzili pół, nie robili pasów zaporowych – nie robili, bo nie mogli.
Teren był wyłączony z prowadzenia gospodarki łowieckiej, wiec szkody rosły i się rozlewały. W pierwszym roku rolnicy zgłosili 48 szkód, rok później 167. Prawie czterokrotnie więcej!
Astronomiczne koszty
W 2018 po nowelizacji Prawa Łowieckiego, Skarb Państwa reprezentowany przez Urząd Marszałkowski też się wreszcie ogarnął i sejmik województwa szybko podjął uchwałę o utworzeniu z powrotem (a właściwie przywróceniu) obwodów. 206 wydzierżawiono kolejnemu nowoutworzonemu miejscowemu kołu, „Dąbrowa”, a 207 „Wrzosowi” i rozpoczęła się normalna gospodarka łowiecka.
Ale teraz przejdźmy do kwot, które pokazują, co działo się w czasie, kiedy teren NIE był dzierżawiony i myśliwi NIE prowadzili na nim gospodarki łowieckiej…
W 2016 roku, kiedy obwody były dzierżawione i koła pilnowały upraw rolnych za szkody wypłacono rolnikom 70 tysięcy złotych. W 2018 roku, kiedy nie było myśliwych szkody wyniosły już 242.919,42 złotych, a w 2019 wypłacono rolnikom już 606,455,73 złotych! W 2021 Kiedy myśliwi powrócili do łowisk wypłacili za szkody 125 tysięcy…
To nie koniec wydatków, jakie poniósł Skarb Państwa, ponieważ należy dodać koszty szacowania szkód. W 2018 wyniosły one 33.375,92 zł. natomiast rok później 145.755,42 zł. W sumie przez dwa lata kiedy nie prowadzono gospodarki łowieckiej z kieszeni podatnika – czyli każdego Polaka – poszło 1.028.506,49 PLN.
Ponad milion złotych! Tyle kosztowało Polaków tylko dwa lata braku myśliwych, tylko na dwóch obwodach. Z prostego przeliczenia – które z wiadomych powodów jest mocno zaniżone – wynika, że jeśli myśliwi nie będą polować nasz rząd wypłaci, co najmniej półtora MILIARDA!
Miliardy na szkody
Gdyby wziąć dwa najgorsze lata dla myśliwych 2015 i 2021, to odszkodowania wyniosły 195 tysięcy złotych – pięciokrotnie mniej niż za ten sam czasookres zapłacił Skarb Państwa. Wnioski?
Każdy mądry wyciągnie sam – bez presji łowieckiej Skarb Państwa płaciłby w skali kraju kilka miliardów za odszkodowania. Ważne w tym przykładzie, że policzono koszty szacowania. Jako myśliwi ich nie liczymy – to nasza społeczna praca na rzecz łowiska…
Tutaj urzędnicy policzyli, co do grosza – przez dwa lata szacowanie na terenie dwóch obwodów kosztowało podatnika 179.131,34 PLN. Dwa lata, dwa obwody i prawie 200 tysięcy. Można pomnożyć tą kwotę przez liczbę obwodów w Polsce, ale otrzymamy fałszywy wynik, ponieważ gdyby państwo musiało szacować wszystkie szkody musiałaby powstać specjalna instytucja zatrudniająca tysiące urzędników, czyli mamy kolejne MILIARDY do wydania, których dzisiaj nie płaci podatnik, w których nie partycypuje żaden zielony bolszewik.
To są fakty, Panie podsekretarzu Dorożała, suche fakty. Swoimi działaniami chce Pan doprowadzić do tego, by wszyscy Polacy płacili za to, za co płacą myśliwi!
Za ten jeden skromny milion złotych zapłacony przez Skarb Państwa w powiecie żagańskim w województwie lubuskim nie wyremontowano drogi, szpitala, szkoły, czy przedszkola, czego nie zrobimy w skali kraju?
Weganie z ministerstwa środowiska mają teraz możliwość policzenia ile będą kosztować szkody po wprowadzeniu zakazu polowań w tzw. „lasach społecznych”. W województwie lubuskim – przypadkowo – przeprowadzono eksperyment, który udokumentował, jakie to są koszty, co również kolejny raz udowodniło, że przyroda nie radzi sobie sama z regulacją populacji.
To co można wyczytać już w pracach naukowych z lat 40-tych ubiegłego wieku ciągle jeszcze nie dociera do maturzystów i magistrów geografii, a nawet niektórych profesorów 80 lat później. Smutne…
Pokazywać fakty
Ten przypadek jest, poza zielonogórskim okręgiem, niestety słabo znany. Polski Związek Łowiecki milczy, a powinien pokazywać te koszty zawsze ilekroć ktoś „bąknie”, że polowania są niepotrzebne i należy je ograniczyć lub wręcz zakazać.
Koleżankom i Kolegom, którzy reprezentują nas na różnego rodzaju gremiach polecam uważne studium tego przypadku, bowiem pozwala on, według łacińskiej paremi prawnej wnioskować a minori ad maiusco, co się stanie, gdy zabraknie myśliwych.