Darek polujący nocą, w lesie z podchodu, natrafił na żerującą watahę dzików. Spokojnie wybrał jednego z warchlaków i ze swojego sztucera oddał strzał. Ku swojemu zaskoczeniu zobaczył, że po strzale przewróciły się aż dwa dziki!
Jak mówi stare przysłowie, że od przybytku głowa nie boli, ruszył do nich zadowolony, ale gdy był już blisko nich szczęście tak jak nagle przyszło tak nagle go opuściło! Jeden z dzików poderwał się i ruszył w siną dal.
Na jakąkolwiek reakcję było już za późno. O dziwo, na zestrzale nie było ani kropelki farby. Uciekająca wataha oddaliła się w prawą stronę, a jego postrzałek w lewo. Na nic się zdały jego poszukiwania, dzik nie zostawił żadnych śladów…
Cezar krąży
Strapiony Darek zaciągnął więc do samochodu swojego dzika, który otrzymał kulę w kręgosłup i postanowił zadzwonić do mnie z prośbą o pomoc.
Tym sposobem spotykamy się rano, po 12 godzinach od zdarzenia i idziemy lasem w trójkę na wskazane miejsce, a tu nic ciekawego nie widać. Cezar krąży i zatacza kolejne kółka. My też wytężamy wzrok próbując coś znaleźć. Ale gdy pies rusza wreszcie w lewo, idziemy za nim z nadzieją, że podjął właściwy trop. Jednak po kilkuset metrach lądujemy blisko samochodu i orientuję się, że poprowadził nas, przynajmniej od jakiegoś momentu, tropem ciągniętego przez Darka dzika.
Traktuję to jako nieporozumienie. Wracamy więc z powrotem na „zestrzał” i zabawa zaczyna się od początku. Tym razem Cezar wybiera kierunek w prawo. Nie za bardzo nam to pasuje, bo tam przecież miała uciekać locha z resztą warchlaków. Ale innego pomysłu nie mamy, a ja Cezarowi ufam.
Praca przebiega bez ognia i czuję, że coś tu nie gra. Idziemy wolno. Cezar zygzakami zatacza koła i coś tam tropi. Gdy wreszcie docieramy na jakieś resztki nęciska, ja przestaję się już łudzić. Cezar po dalszych 200 metrach też mnie o tym wyraźnie informuje. Robi to w ten sposób, że wraca do mnie zrezygnowany i siadając daje znać, że to była pomyłka!
Jestem mocno zdegustowany i zastanawiam się dlaczego trwało to tak długo? Nabił ponad trzy kilometry. Nie poznaję mojego orła, dziś pracuje jak nowicjusz! Frustracja dopada i mnie, bo nie mogę uwierzyć w to co widzę, ale się nie poddaję. Więc zgodnie z przysłowiem, do trzech razy sztuka.
Trzecie podejście
Tym razem proszę o możliwie najdokładniejsze wskazanie, gdzie leżał jeden i drugi dzik. Według niego, to była odległość max. ok. 80 cm. Gdy dochodzimy na miejsce, Darek wskazuje je palcem.
Cezar przykłada nos w ten właśnie punkt i rusza. Idziemy za nim tak jak za pierwszym razem, kierując się w lewo. Następnie przecinamy ślad wleczonego dzika i praca wreszcie się rozkręca. Mój orzeł nareszcie się przebudził.
To już nie jest spacer! Teraz mimo, że na tym śladzie nie ma nawet kropelki farby, tropienie jest zdecydowane i z zacięciem. A takie działania w jego wykonaniu muszą przynieść efekt!
Idziemy za nim z rosnącą nadzieją i docieramy do dużego sosnowego młodnika. Czuję, że to bastion tego dzika i tanio skóry nie sprzeda.
Największa zagadka
Zgodnie z moimi przypuszczeniami za chwilę Cezar wszczyna alarm! Ma dzika i głosząc, wzywa mnie na odsiecz! Takie finały z dzikami są dla mnie najgorsze, choć ten przypadł i tak w dobrym miejscu.
Jest sucho, bez wody i trzcin, choć w tym gąszczu widać momentami zaledwie na parę metrów. Największą jednak zagadką dla mnie pozostaje zawsze wielkość dzika, bo relacje moich polujących nocą kolegów bywają bardzo złudne.
Zdarzało nam się już dochodzić „przelatki”, które miały ponad 120 kilogramów. Muszę więc w tym młodniku posuwać się ostrożnie, ale jednak starać się jak najszybciej dotrzeć do psa.
Warchlak szarżuje
Tym razem dopadam towarzystwo w momencie, gdy zadziorny warchoł tracąc cierpliwość, szarżuje na Cezara. Ale takie manewry to my mamy już wielokrotnie przećwiczone, więc szybki strzał kończy tą naszą niezwykle pracowitą i ponad dwugodzinną przygodę.
Tym razem o mały włos, mały dzik nie był autorem naszej wielkiej porażki. Tego dnia, aby skutecznie przepracować na właściwym tropie prawie cztery kilometry zrobiliśmy dodatkowo ponad pięć!
I choć nie był to nadzwyczajny i medalowy odyniec, to moja radość z powodu rozwikłania tej zagadki przez Cezara była wyjątkowa, bo klęska już zaglądała nam w oczy!