Na tegorocznym rykowisku razem z Cezarem odszukaliśmy 19 jeleni. Pogodziłem się, że nie dobijemy do pełnej dwudziestki. Opuszczamy nasze Mazury. Nie lubię stąd odjeżdżać. Mamy jednak coraz mniej zgłoszeń i z tego powodu przychodzi mi to trochę łatwiej.
A tak ładnie by to wyglądało! Lubię okrągłe liczby. Z tej zadumy wyrywa mnie jednak dźwięk telefonu. Nieznany numer… Wojtek się przedstawia i pyta – czy jestem jeszcze na Mazurach. Odpowiadam, że dopiero jutro wyjeżdżam. Bardzo się cieszy i składa mi propozycję nie do odrzucenia!
Na naszej trasie powrotnej znajdują się rewiry koła „Mykita”. Okazuje się, że jego kolega Andrzej strzelał do byka. Na zestrzale jest farba, ale byka nie mogą odszukać. Mają doskonałe psy, ale do pracy w miocie. Bez chwili wahania zgadzam się i umawiamy się na jutro.
Moja żona słysząc rozmowę po jej zakończeniu bez ogródek mówi mi, co o tym myśli. Nie bierze pod uwagę, że jest to nasza „ostatnia szansa” na tym wyjeździe i trochę dostaje mi się po uszach.
Następnego dnia jestem u nich około południa. Szybko przebieram się i jedziemy na zestrzał. Wiem, że tym razem moja żona mierzy nam czas, więc nie ma żartów! Niestety nie zabieram kamery, bo czas nagli, a ja nie wiem gdzie ją spakowałem…
Na zestrzale jesteśmy po 31 godzinach od trafienia. Na miejscu wszystko profesjonalnie oznaczone, a informacje podawane są ściśle i rzeczowo. Wojtek i Andrzej to „psiarze”. Widać, że znają się na rzeczy!
Ruszamy, a ja w duchu – jak zwykle – obawiam się, czy nasz debiut zakończy się sukcesem. Oznaczone ślady farby się kończą po 200 metrach. Cezar jednak żwawo ciągnie poprzez las, a my w trójkę podążamy za nim. Byk kręci po jeżynach i zmienia oddziały. Praca przebiega jednak gładko i bez rebusów.
Po trzecim kilometrze Cezar ostro przyspiesza i po 300 metrach słyszę tą cudowną muzykę…
Cezar głosi naszego byka! Dochodzę spokojnie do nich, ale byk jest czujny. Odjeżdża 200 metrów i ponownie go trzyma, ale już wiem, że będzie sukces!
Widziałem, że ma problem z poruszaniem. To na pewno jest postrzał na badyl. Dochodzę do nich ponownie. Widzę Cezara, jak atakuje go od tyłu. Byk się zatrzymuje i zamierza postraszyć psa. Korzystam z okazji i pomiędzy brzozami posyłam mu kulę. Postrzałek rusza bardzo ostro. Tracę ich z oczu… Słyszę oddalający się gon i nagle wszystko cichnie. Mamy 20 byka!
Gdy dochodzę do nich Cezar jak zwykle, bierze odwet na badylach. To piękny selekt, więc i radość jest podwójna. Składamy gratulacje Andrzejowi, wręczamy złom i żartujemy sobie z jego snajperskich umiejętności. Wszyscy jesteśmy w doskonałych humorach.
Otrzymujemy wiele pochwał za tą pracę. Wojtek i Andrzej mają wiele psów, różnych ras i doskonale znają się na pracy tropowca, więc ich komplementy mają dla mnie podwójną wartość. Oglądamy dokładnie byka. Potwierdza się wstępna „diagnoza”. Otrzymał postrzał na badyl. Tylny badyl…
Zdjęcia i żarty zajmują nam trochę czasu, ale szybko „trzeźwieję”, gdy przypomniała mi się, że moja Pani czeka z włączonym stoperem! Przesympatyczni gospodarze szybko załatwiają kolegę z samochodem i za moment jesteśmy wszyscy w komplecie, u mojej Krysi.
I tu miła niespodzianka! „Stoper” się zepsuł. Mimo, że przekroczyliśmy limit czasu czterokrotnie, nie ma to większego znaczenia. Moja pani już dyskutuje z Wojtkiem i Andrzejem – mnie i Cezara prawie nie zauważa.
Panowie obdarowali ją prezentami, wymienili telefony i adresy na fejsie. Żegnam się szybko z przesympatycznymi kolegami, bo czuję, że jeszcze trochę, a odjadę bez żony, która doskonale się czuje w ich towarzystwie…
Wracamy z rykowiska w wyśmienitych humorach, a droga ubywa nam błyskawicznie. To wszystko mogło się nam nie przytrafić, gdyby nie było Cezara! Od kiedy jest z nami, całe życie kręci się wokół niego!
W karcie pracy zanotowałem: praca po 31 godzinach, długość tropu 3,3 km, gon 400 m, stanowienie 5 min, postrzał w tylny lewy badyl.