Mamy dwa zgłoszenia. W obu przypadkach nie musimy daleko podróżować. O pomoc prosił Bogdan z mojego koła, oraz Hubert, kolega z sąsiedniego koła. Zatem nie musimy się spieszyć…
Na miejscu Bogdan opowiada mi o swoim, wieczornym polowaniu z podchodu. Na wiślanym wale zauważył wychodzącą watahę dzików. Jego próba cichego zbliżenia się do niej się nie powiodła. Oddał strzał, gdy dziki już uciekały. Zrobił to w pośpiechu i mało precyzyjnie. Wszystkie dziki zniknęły w nadwiślańskich chaszczach.
W świetle latarki znalazł farbę… Tropienie zaczynamy idąc wałem właśnie w to miejsce. Cezar szybko łapie trop postrzałka, więc ruszamy za nim. Natrafiamy na farbę, której na początku jest nawet sporo. Zanurzamy się szybko w ten busz krzaków, pnączy i mokradeł.
Wiślane poldery
Na początku nie jest nawet najgorzej, jak na takie wiślane poldery, gdzie gęsta roślinność daje dzikom doskonałą kryjówkę. Na tropie farby jest co prawda coraz mniej, ale dzik ucieka pomiędzy dużymi krzakami, więc widoczność momentami jest w nich nawet niezła.
Jednak po pierwszym kilometrze docieramy do prawdziwej dżungli. W tej gęstej i wysokiej roślinności dzik postanowił się schronić. Jak dla mnie była to lokalizacja najgorsza z możliwych. Widzę po zachowaniu i pracy Cezara, że dzik jest już bardzo blisko.
Pies stara się go namierzyć. W tym gąszczu chwastów sięgających mi do ramion nie widać dosłownie nic, nawet na pół metra. Jeśli dzika przyciśniemy, może się to skończyć jego szarżą.
Póki co kluczy i unika z nami kontaktu. Przypomina mi to trochę zabawę w ciuciubabkę, gdzie, to my mamy zawiązane oczy. Posuwamy się bardzo ostrożnie i bardzo powoli jak żółwie. Cezar jak na złość odwrotnie, działa szybko i z pasją! Jak dla mnie pracuje zbyt ostro. Nie chcę aby właśnie w tym miejscu dopadł dzika.
Bluszczowy szałas
Po 10 minutach, które dla mnie trwały wieczność, konsekwentnie posuwając się do przodu uzyskujemy wreszcie upragniony efekt. Dzik wieje w pobliskie krzaki. Teraz wreszcie Cezar może pokazać co potrafi. Szybko dochodzi go w kolejnym zagłębieniu, gdzie widoczność jest już dość dobra.
Widzi go i zaczyna ostro głosić. Dzik korzysta z ochrony najbliższego krzaka porośniętego szczelnie bluszczem, ale to już dla nas jest tylko przysłowiowa wysepka buszu na pustyni.
Tu już tak bardzo nie boję się o skórę Cezara. Wiem, że w tych warunkach da sobie doskonale radę. Widzę jak atakuje zad dzika, a gdy ten zawraca się w jego kierunku to… Cezar ucieka próbując go tym sposobem wyciągnąć na moment z tego bluszczowego szałasu.
To nasza dobra stara taktyka, która przynosi doskonałe efekty. Zirytowany dzik, chcąc uwolnić się od natręta rusza do ataku, a ja tylko na to czekam…
Jednak tym razem dzik nie daje się na to nabrać. Nie chcę przeciągać zbytnio tej gry. Obawiam się, że jeśli nasz postrzałek się w niej połapie, to znowu będziemy go gonić po tych chaszczach.
Pada w ogniu
Podchodzę wolno do mojego orła i z jego pozycji poprzez szczeliny w bluszczu widzę, jak dzik obraca się do nas bokiem. To mi wystarcza… Po moim strzale dzik pada w ogniu.
Jak zawsze przezornie krzyczę na Cezara – „nie”, aby opóźnić jego bezpośredni atak na dzika. W takim momencie muszę być przed psem i dostrzelić postrzałka za ucho. Tak na wszelki wypadek.
To mi daje stu procentową pewność, że gasnący dzik nie zrobi atakującemu psu krzywdy. Z własnego doświadczenia wiem, że to właśnie wtedy psy mocno obrywają.
Kończymy z sukcesem tą emocjonującą pracę. Wręczam złom i gratuluję Bogdanowi ustrzelenia dzika. „Podziwiam” precyzję jego strzału. Niewiele brakowało, a odstrzeliłby mu chwost!
Dziękuję mu za wspólną pracę, choć tym razem nie zafundował nam wycieczki łodzią po Wiśle i jej pięknych wyspach, tak jak było to poprzednim razem…
Zgórowany strzał
Ruszamy szybko do Huberta, który już na nas czeka. Na miejscu wieści są niezbyt optymistyczne. Okazuje się, że jego dzik po strzale przewrócił się i chwilę leżał, a gdy już w myślach gratulował sobie udanego polowania…
Dzik nagle zerwał się i zniknął w pobliskich krzakach. Nie ukrywam przed nim, że oceniam szanse dojścia takiego postrzałka na około 10 procent. Wygląda to na typowy, zgórowany strzał po wyrostkach kręgosłupa.
W takim przypadku po chwilowym paraliżu dzik odzyskuje siły i potrafi szybko oraz z powodzeniem nam ujść. W takich przypadkach trzeba sprawdzić jego kondycję…
Pewnie czeka nas parokilometrowa wędrówka. Obawiam się jednak, że dzik wybierze najgorszą trasę z możliwych, po mokradłach, gęstych krzakach i jeżynach. I niewiele się pomyliłem.
Było, co prawda dużo lepiej niż w porannej wędrówce po wiślanym buszu, ale o grubym lesie mogliśmy sobie tylko pomarzyć. Praca szła jednak wartko. Jedyne co mnie trochę niepokoiło, to niedalekie sąsiedztwo asfaltowej drogi ze sporym ruchem samochodowym.
Dla mojego psa to istotne zagrożenie życia, którego ja bardzo się obawiam…
Niezwykła przemiana
Cezar na tropie pracował, jak zwykle bardzo pewnie, choć dzik nie pozostawił na trasie ucieczki żadnych śladów farby. Jak expres pokonaliśmy prawie trzy kilometry i nagle…
Widzę, jak mój orzeł machając ogonkiem z kufą podniesioną dość wysoko, okrąża wielką kępę jeżyn. Obaj bardzo nie lubimy tej rośliny, której pozostawione pamiątki usuwamy w domu przez kolejne dni. Jednak poszukiwane przez nas dziki w przeciwieństwie do nas uwielbiają ją.
Wystarczył mi jeden rzut oka na Cezara, gdy okrążał tą kępę i wiedziałem, że zlokalizował w niej dzika! To niemożliwe opisać słowami, jak w takiej sytuacji się zmienia. To jest po prostu niezwykła przemiana! Staje się wówczas sprężysty, podniecony, zaabsorbowany, a cała jego uwaga skierowana jest na miejsce, w którym schował się postrzałek – w tym przypadku kolczastą fortecę.
Zrobił szybko dwa kółka, aby lepiej zlokalizować przeciwnika i wybrał kierunek natarcia. W takich momentach włącza do pracy swój baryton. Zawsze wydaje mi się, że głosi tylko wtedy, gdy widzi dzika na własne oko, ale w takim gąszczu, to było raczej niemożliwe.
W kolejnym tunelu…
Tym razem prowadził mnie, jak ślepca, tuż za sobą, a ja klęcząc za jego zadkiem nadal nic nie widziałem. Aby ułatwić mi zadanie nosem pokazywał mi dzika. Czas leci, a ja zachowuję się jak niewidomy. W końcu posuwając się za nim po obrzeżach tej kolczastej fortecy, w kolejnym tunelu zniecierpliwiony moją nieporadnością, doprowadza mnie prawie na wyciągnięcie ręki do czającego się na nas dzika.
Mój strzał jest już tylko formalnością, choć gdybym spudłował, kto wie czy byśmy go dogonili. Tak jak przewidywałem, był to postrzał po wyrostkach kolczystych kręgosłupa i pewnie dzikowi udało by się z tego wykurować.
Tym razem zarówno ja z Cezarem, jak i Hubert mieliśmy sporo szczęścia. Dzika zgubiła pewność siebie i przekonanie, że w tej fortecy będzie nie do ruszenia.