Wtorek nie był dla nas najszczęśliwszym dniem, choć zaczął się pięknie. Odwiedziła nas nasza przemiła koleżanka Marcelina ze swoją Daną – uzdolnioną siostrzenicą Cezara – która ma perfekcyjnie opanowaną pracę na sztucznym tropie. Brakuje jej tylko połączenia teorii z praktyką, czyli przebojowości i „ciągu” za postrzałkiem.
Kłania się tu brak jej obecności w dziczej zagrodzie, które niestety zostały zlikwidowane decyzjami polityków. Liczymy wspólnie na jakąś łatwą pracę, gdzie Cezar rozpali w niej prawdziwy ogień i wrodzoną pasję.
Książkowy trop
Jesteśmy pełni nadziei, bo mamy trzy zgłoszenia, więc rankiem pędzimy do pobliskiego OHZ-u. Tam strzelany wieczorem przez dewizowca byk lekko przysiadł, a następnie uszedł w las. Po 100 metrach Cezar lokalizuje farbę i brniemy poprzez leśne bagna, co jakiś czas znajdujemy potwierdzenie w postaci kropli farby, więc dla Dany to książkowy trop, ale aby ją zagrzać do boju i wskrzesić w niej pożądane emocje, potrzebny jest finał tej pracy, czyli widok stanowionego byka przez Cezara.
Niestety tropimy piąty kilometr, a byka nie ma. Brak jest również jego świeżego tropu. Cezar nie rusza nawet w pogoń. Z przykrością przerywam pracę, bo czekają na nas kolejne. Byk prawdopodobnie dostał obcierkę.
Może jutro sprawdzimy ponownie stan jego zdrowia. Wracamy zawiedzeni do samochodów i jedziemy do pobliskiego koła łowieckiego, gdzie dewizowiec czysto spudłował byka o czym wyraźnie powiedział mi Cezar. Tracimy zatem kolejną, bitą godzinę i czym prędzej jedziemy dalej 150 kilometrów do OHZ-u pod Olsztyn, gdzie czeka na nas dewizowiec biura Kahle.
Wizyta u weterynarza
Na miejscu okazuje się, że strzelany byk dwukrotnie „zanurkował” i uszedł. To niestety nie rokuje dobrze, zarówno dla nas, jak i myśliwego. Wielkich szans na sukces się nie spodziewam. Prawdopodobnie, to postrzał po wyrostkach kręgosłupa. Jeśli tak jest, to bykowi nic nie będzie, ale sprawdzić trzeba…
Cezar startuje do pracy po sześciu godzinach od strzału, przy braku farby. My z Marceliną i Daną zmierzamy za nim. Po około dwóch kilometrach tropienia pies rusza w pogoń i za chwilę słyszę jego gon, a po chwili… Jest stanowienie!
Jestem tym lekko zdziwiony, bo teoretycznie z podejrzeniem tak słabego postrzału, byk nie powinien się dać zatrzymać…
Dopadamy do nich na rzadkim lesie, gdzie z odległości 100 metrów oglądamy jego ucieczkę i goniącego go Cezara. Po kolejnym kilometrze mój orzeł ponownie go zatrzymuje, tym razem dla odmiany w zbyt gęstym dla mnie terenie. Tam nie potrafię ich zlokalizować nawet z 30 metrów.
Po chwili odjeżdżają i żegnają się z nami na dobre! Cezara oglądam już tylko na ekranie Garmina, który pokazuje jego ciągle zwiększającą się odległość od nas, aż do ponad kilometra. Prawdopodobnie tam też dochodzi do kolejnego stanowienia. Niestety, po nim mój orzeł wolno i z przystankami wraca…
Nie wiem co się stało? Widok, jaki zobaczyłem gdy wreszcie do nas dotarł ścisnął mi serce… Ledwo szedł na trzech łapach i mocno kulał. Był cały zaśliniony, dyszący i ledwie żywy.
Niestety, to dochodzenie zakończyliśmy u weterynarza w Olsztynie, zastrzykami i tabletkami. Widok był bardzo przygnębiający.
Utykający Cezar
Za to kolejny dzień, który miał być dniem regeneracji i rekonwalescencji dla Cezara, pozytywnie mnie zaskoczył. Mój posokowiec na dźwięk telefonu rześki i zdrowy, w podskokach wskoczył do samochodu nim ja zdążyłem o czymkolwiek pomyśleć!
Ponieważ do południa wyglądał jak nowonarodzony, dałem się namówić na kolejną pracę. We czwórkę jedziemy 100 kilometrów, by odszukać „monstrum”, jak to wymownie przedstawił strzelec. Przemierzyliśmy za nim osiem kilometrów w sześć osób i dwa psy, nim koledzy myśliwi uwierzyli w moją wstępną diagnozę, że to kolejny postrzał na wyrostki.
W tym przypadku o tyle łatwiej było ją postawić, bo reakcję byka po strzale mieli sfilmowaną. Natomiast fatalnymi dla mnie niespodziankami po tej pracy, było to, że Cezar znów zaczął utykać, a ja przekraczając zbyt głęboką rzekę utopiłem mojego Iphona. Na szczęście niezbyt długo pływał i jego reanimacja się powiodła. Cezarowi nie była ona potrzebna, bo jemu pomógł czas.
Trudno dogodzić
Kolejny dzień i kolejne trzy wezwania. Nim skończyłem pierwszą, telefoniczną rozmowę Cezar radosny czekał w gotowości, leżąc już zniecierpliwiony w samochodzie! I jak można mu odmówić takiej wycieczki?
Pakujemy się z Marceliną i Daną do niego. Jedziemy pod Ruciane. Może wreszcie ten dewizowiec przyniesie nam owocną pracę, tak potrzebną do edukacji Dany. Strzelany parokrotnie przez niego wieczorem byk, nie był goniony, więc jest szansa że blisko się położył.
Myśliwi podejrzewają postrzał na miękkie. Na zestrzale brak farby. Do pracy idzie Cezar, a za nim ostro rusza Dana. Ta współpraca jednak nie trwa zbyt długo i po 100 metrach psy odnajdują poszukiwanego…
Tym razem martwego byka! O Św. Hubercie! Tym razem przesadziłeś! To było za łatwe i za mało edukacyjne dla Dany! No, niestety ciężko nam wszystkim dogodzić, ale mamy wspólne zdjęcia. Dochodzenia bywają bardzo różne i trudno jest w ciągu zaledwie dwóch dni natrafić na taką wzorcową, edukacyjną pracę dla swojej pociechy.
Niestety, dwie kolejne okazały się zwykłymi kontrolami po pudłach myśliwych. I choć Dana z Marceliną nie miały na tyle szczęścia, by natrafić na odpowiednie dla nich zadanie, to myślę, że wrażeń im nie zabrakło i już czują czym „pachnie” poszukiwawcza pasja.
Być może to doświadczenia jakich doznali pomogą odpowiedzieć, czy chcą ryzykować i szukać postrzałków, czy wystarczy im jeśli będą sobie wzajemnie pomagać, gdy na ich polowaniu przyjdzie potrzeba szukania postrzałka. Sądzę, że obie czasu nie zmarnowały, bo… Bawiliśmy się wszyscy razem wyjątkowo dobrze!