Poniedziałek zaczynamy debiutem w kole łowieckim, gdzie poprzedniego dnia na polowaniu zbiorowym strzelano do byka. Parokilometrowa praca kolegów tropicieli nie przyniosła skutku, więc poproszono nas o wsparcie. Spóźniony strzał z kalibru .308 Win podobno trafił go gdzieś na szynkę, a poprawka nie przyniosła efektu. Krople farby na resztkach śniegu potwierdzają trafienie.
Ruszamy całą grupą po 24 godzinach. Kilometry lecą, a byk nie wykazuje żadnych oznak słabości. Dopiero po kilkunastu kilometrach wreszcie chwilę odpoczywa. Na swej trasie zastawia dwie cwane pułapki, których rozwiązanie kosztowało nas wiele wysiłku i zabrało sporo czasu.
Po trzech godzinach tropienia i 21 kilometrach przebytych przez Cezara poddaję nas, bo nasza wielka determinacja, niestety nie zastąpi jednak celnego trafienia.
Kropelka farby
Gdy podłamani wracamy do domu, dzwoni mój przyjaciel. Myśliwy strzelał do byka perukarza w OHZ-e oddalonym od nas o 300 kilometrów. Byk zwalił się w ogniu, by po chwili pognać za chmarą. Poprawka strzału nie przyniosła skutku. Pozostała tylko ścinka i kropelka farby.
Informuję go, że jak dla mnie sprawa wygląda beznadziejnie i szkoda naszej drogi. To pewnie strzał po „piórach”, czyli wyrostkach kręgosłupa. Jednak pechowy strzelec nie daje za wygraną i namawia mnie na przyjazd. Mówię, bez ogródek co myślę o zerowych szansach tego dochodzenia i radzę aby sprawdził to miejscowy pies.
Jednak wieczorem dzwoni ponownie, będąc niezadowolony z pracy tego psa. Prosi o przyjazd, bo mimo wszystko sądzi, że jego poprawka mogła być skuteczna. W końcu ulegam. Rankiem spotykamy się we trzech na zestrzale. Pytam ich, co im się nie podobało w pracy poprzedniego posokowca, że zdecydowali się ściągnąć nas do tak beznadziejnego przypadku. Nie byli w stanie odpowiedzieć logicznie na to pytanie, bo nie widzieli pracy psa.
Mener postawił warunek, że oni nie mogą uczestniczyć w tropieniu? Tłumaczył się tym, że jego pies rozprasza się i źle pracuje, gdy inni na to patrzą. Zapytałem jak w takim razie mener trafił na zestrzał? Odpowiedzieli, że kazał sobie wysłać „pinezkę”. A jak to się skończyło? Pies podobno nie podjął tropu, co miałoby świadczyć o ewidentnym pudle. Mimo to musieli uiścić żądaną niemałą gratyfikację… Wyjątkowy przypadek!
Proszę Remigiusza, aby się przebrał i ruszył z nami na trop, bo tylko tak może się przekonać, jak pracuje mój pies. To mój warunek, a Remik chętnie na to przystaje…
Mylna diagnoza
Cezar rusza od ścinki, a my za nim. Byk ucieka otwartymi łąkami, ale niestety nigdzie nie ma farby. Po kilkuset metrach chmara przekracza tory kolejowe i wpada do lasu. Tam odżywa w nas nadzieja, bo po 50 metrach jest parę niewielkich plam farby. Łudzę się, że to może efekt tego drugiego strzału. Być może byk dostał na miękkie?
Cezar pracuje, jak po sznurku i gdy na czwartym kilometrze znajdujemy kroplę farby, już wiem, że niestety była to mylna diagnoza. Po strzale na miękkie byk nie poszedłby tak daleko. Pędzimy za nim dalej, a on tylko zmienia rewiry. Po ośmiu kilometrach tropu mój kolega znajduje kolejną kroplę farby. Jestem mu wdzięczny za ten dowód, potwierdzający bezbłędną pracę mojego psa. Dzięki temu wiem, że już teraz i on nie powinien mieć żadnych wątpliwości.
Kończymy pracę po 11 kilometrach tropienia. Obaj z Remigiuszem jesteśmy w jakimś sensie zadowoleni. Ja z pracy mojego orła a Remik, że nie zrobił wielkiej krzywdy temu bykowi. Pewnie w następnym roku przyjedzie do tego obwodu zapolować na tego wymarzonego perukarza.
Postrzałek na trasie
Wracamy, a mnie szkoda Cezara, bo pokonał ponad 32 kilometry, a nagrody wciąż brak! Z tego rozmyślania wyrywa mnie telefon. To kolejny nemrod, któremu uszedł byk.
Jest pewny postrzału na badyl i prosi o pomoc. Tym razem, to dla nas prawdziwe zrządzenie losu. Postrzałek znajduje się na naszej trasie powrotnej do domu. Po 21 godzinach powinniśmy sobie z nim szybko poradzić, bo byk miał czas osłabnąć.
Spotykamy się przy wyrośniętym młodniku sosnowym, gdzie odpoczywającego byka podniósł wieczorem pechowy tropiciel. Jest farba i ruszamy ostro za Cezarem. Po kilkuset metrach praca spowalnia. Byk nie zostawia już farby i robi wiele zakrętasów.
Zabagniony kanał
Na trzecim kilometrze natrafiamy na rzeczkę. Cezar bez wahania ją pokonuje i ostro gna łąką, co wskazuje, że nasz uciekinier pokonał ją niedawno. W ostatnim momencie jednak go zawracam i szukamy miejsca aby się wszyscy przez nią przeprawić
Gdy wreszcie jesteśmy razem po drugiej stronie, mój orzeł samotnie rusza do gonu, niknąc nam w oddali. Ja pędzę tym jego tropem co sił. Po chwili słyszymy już, że trzyma byka w lesie.
My jednak mamy problem z pokonaniem rozległej łąki, bo na naszej drodze jest głęboki zabagniony kanał. Z mozołem obchodzimy kolejną przeszkodę, słysząc jak Cezar robi co może aby zatrzymać postrzałka.
Pohamować Cezara
We mnie krew się gotuje z tej bezradności. W końcu jednak zmordowany i zdyszany dopadam do nich. Byk robi wszystko aby nie dopuścić mnie zbyt blisko. Moment zaskoczenia minął i choć Cezar prawie na nim siedzi, on kolejny raz odchodzi, uniemożliwiając mi strzał.
W końcu uciekając przed psem pakuje się na niewielki, leśny wzgórek. Nie jest to dobra pozycja dla mnie i mam trochę daleko. Ale jestem już u kresu sił, więc podejmuję ryzyko. Tym razem fart nam sprzyja.
Po celnym strzale biegnę do nich z krzykiem, próbując pohamować Cezara. To jest ten najgorszy moment, w którym rozpalony pies atakuje konającego olbrzyma, który swym wieńcem i badylami może zrobić mu poważną krzywdę.
Jednak wszystko poszło jak z płatka, a ja odetchnąłem z olbrzymią ulgą. Wracamy do domu z uśmiechem i radością , bo jak to się mówi… do trzech razy sztuka!
Byk rzeczywiście otrzymał postrzał na przedni badyl. Cezar tym razem na tropie zrobił tylko cztery kilometry w tym około 300 metrów gonu.