Myśliwy po nieskutecznym strzale, aby wypełnić swoją regulaminową powinność – dochodzenia postrzałka – musi być przekonany, że ma z nim w istocie do czynienia. Gdy po strzale zwierz mu uchodzi, natychmiast pojawia się pytanie…
Ciemności nie pozwalają nam dostrzec zbyt wiele. Nawet termowizja niewiele tu pomaga. W takim przypadku na pewno nie zobaczymy charakterystycznej rakiety. Tak naprawdę reakcje czarnego zwierza na strzał są bardzo skąpe i prawie niedostrzegalne, a gdy na dodatek nigdzie w okolicy nie znajdziemy choćby kropelki farby… Logika podpowiada nam, że to musiało być niestety pudło!
Ta logika dla wzrokowców, którymi jesteśmy często wprowadza nas w błąd. W takich przypadkach niezbędny jest dobry nos, a nie nasze oczy, które potrafią nas niejednokrotnie zwodzić!
W świetle latarek
Tym razem Przemek polując nocą ze swoim kolegą przeżyli podobną przygodę. Stojąc obok strzelającego kolegi przyglądał się uważnie przez termowizor, jak ten strzela na grubym lesie do żerującego dzika.
Po strzale nie dostrzegł jednak żadnej charakterystycznej reakcji, a dzik szybko zginął mu z pola widzenia za krzakami i nierównościami terenu. Obaj w świetle latarek pedantycznie sprawdzili cały teren, lecz nie znaleźli nic interesującego.
Mimo to rankiem ponowili swoje poszukiwania. Tym razem, przy dziennym świetle przeczesali już dużo większy obszar, ale nie znaleźli farby, co sugerowało, że był to chybiony strzał…
Zrezygnowani i niepocieszeni wrócili do domu. Przemkowi jednak ta sprawa nie dawała spokoju. W przeciwieństwie do swojego kolegi, widział już w akcji wyszkolonego posokowca, który pracując na takim tropie, kończył ją z sukcesem. A gdy to się widzi, przestaje się już wierzyć w czyste pudła!
Promem przez Wisłę
Nie dał za wygraną i zadzwonił do mnie. Ruszamy z Cezarem płynąc promem na drugą stronę Wisły, aby sprawdzić to „ewidentne pudło”. Przemek skupiony na obserwacji strzelanego dzika nie zapamiętał precyzyjnie miejsca strzału i wskazuje nam dość obszerny teren.
Lecz doświadczony Cezar już wie dobrze czego szukamy i robi swoje. Obserwuję go bacznie i gdy z nosem przy ziemi opuszcza gruby las, aby przejść zrąb i wchodzi w młodnik, jestem prawie pewien, że jest coś na rzeczy.
Mam chwilę zwątpienia, gdy wraca dobre 100 metrów, aby zweryfikować swe ustalenia, lecz gdy ponownie zanurzamy się w sosnową szczotkę jestem już pewien, że to nie było pudło!
Głośne warknięcie
Nie dostrzegam farby ani tropu dzika na leśnej ściółce lecz wiem, że doświadczony posokowiec jakim jest Cezar, nie podejmie pracy za zdrowym dzikiem. Jego zachowanie świadczy bezsprzecznie o trafieniu, a jakie ono jest dowiemy się wtedy, gdy zakończy tą pracę.
Teraz pakujemy się obaj w gęsty sosnowy młodnik, który przyprawia mnie o ból głowy. Nie widzę dobrze mojego psa, a jego bezpieczeństwo jest dla mnie najważniejsze.
Napawa mnie to niepokojem ze względu na licznie bytujące tu wilki. Gdy po kilometrze takiej pracy nagle dostrzegam na ekranie, że Cezar się zatrzymuje i słyszę głośne warknięcie, włosy stają mi dęba na głowie!
Martwy odyniec
Głośno i szybko pędzę do niego, bo jest to dziwne i nietypowe zachowanie. Gdy dopadam do niego mój strach zamienia się w wielką radość. Cezar stoi nad martwym, poszukiwanym odyńcem.
Jego warknięcie tym razem było akustyczną próbą upewnienia się z jakim przeciwnikiem ma do czynienia. Nie wiedział czy ten czarny i niebezpieczny olbrzym zdrzemnął się, czy też śpi już snem wiecznym i jest niegroźny…
Jego oręż świadczy dobitnie o tym, że w tym przypadku żartów by nie było. Gdy dociera do nas zaskoczony tym sukcesem Przemek, sprawdzamy jego ranę postrzałową. To było trafienie na miękkie, jakże częste w przypadku strzelanych dzików…
Tym razem moja radość jest podwójna. Mam satysfakcję i pewność, że Przemek to kolejny nemrod, który już doskonale wie, że każdy strzał trzeba bezwzględnie sprawdzić! A można to tylko poprawnie zrobić jedynie przy pomocy dobrego tropowca. Dzięki swej postawie pewnie zdoła przekonać do tego swych kolegów.