WildMen

Afrykański Maraton

Chciałem zobaczyć to miejsce w Namibii, gdzie można strzelić lwy, słonie i lamparty w warunkach zupełnie naturalnych - czyli łowiska „Omalanga Safaris”.
Reklama

Idę już czwarty dzień za drobnym murzynem, Józefem – moim imiennikiem. Niosę ciężki karabin 416 Rem., lornetkę, plecak i resztki podartej brudnej koszuli. Ciągnę buty, które już nie chcą iść. W butach pełno kłujących szpilek, niektóre przebiły podeszwę na wylot.

Reklama

Busz jeszcze zielony, chociaż zaczęła się już jesień. Słońce smali niemiłosiernie, woda wypita, pot wyjątkowo słony. Dawno zrezygnowałbym już z tej mordęgi, ale tropiciel pokazuje znowu świeże ślady. Widzimy odchody wielkości taczki i znowu połamane większe drzewa.

Słonie, które tropimy, wędrują od wody do wody. Wodopoje są co 10–15 kilometrów. Innej wody o tej porze roku w tym górzystym terenie nie ma. Zdumiewające, że słonie, zwierzęta inteligentne, stadne, w niektórych okolicznościach są nieobliczalne i złośliwe. Człowieka wietrzą z odległości kilometra, a idącego pod wiatr na 150–200 metrów. Wyczuwają przez kończyny drżenie gruntu.

Reklama

Byk z guzem

Gunter Schwalm, u którego polujemy – jeden z najlepszych myśliwych zawodowych na wielką piątkę, ten który podprowadzał króla Hiszpanii pod słonia, również załamuje ręce.

Na krótką informację telefoniczną, że słonie niszczą wodopoje, ogrodzenia i drzewa wokół farm, byliśmy gotowi do wyjazdu w 10 minut. Jechaliśmy na jeden dzień, zabierając ze sobą to, co było pod ręką i chcieliśmy zdążyć z powrotem jeszcze przed wieczorem. Odległość: około 300 kilometrów na zachód wzdłuż Etosha National Park.

Reklama

Drogi, jak to w Afryce, bardzo różne. Informacje mieliśmy od skautów – ludzi wynajętych przez Ministerstwo Środowiska do śledzenia słoni. Gunter zna osobiście ministra, który udziela zezwoleń na polowania na słonie. W odstrzale widnieje jeden stary byk z jakimś wielkim guzem na grzbiecie oraz olbrzymia słonica z dobrymi ciosami.

Dojeżdżając do miejsca, gdzie widziano słonie, spotkaliśmy jednego ze skautów, który określił miejsce ich ostatniego pobytu, ale powiedział, że to było wczoraj. Mnie wydawało się, że był na niezłym kacu.

Reklama

Po jakimś czasie dojechaliśmy do wodopoju, a właściwie, do tego, co po nim zostało. Zbiornik rozbity, drzewa połamane, ogrodzenia zniszczone i mnóstwo świeżych tropów.

Ruszamy. Prowadzą dwaj tropiciele, dalej ja, Jacek, trzech zawodowych myśliwych z bronią w kalibrze od 416 Rem. do 500 NE, Justyna i Filip, który robi zdjęcia i czasami niesie mój plecak. Tropienie słonia w suchym, górzystym terenie, porośniętym dość gęstym buszem, jest bardzo trudne.

Pędzimy 26 kilometrów

Wchodzimy na pojedyncze szczyty, przecież słoń to nie wiewiórka i musimy go zobaczyć. Zasadzamy się przy wodopoju, ale też bez rezultatu. Noc przychodzi nagle o godzinie 18 i robi się zimno. Czekamy na samochód – terenową wysłużoną toyotę – oczywiście bez dachu.

Siedzimy skuleni na pace. Trzęsie niemiłosiernie, zimno, a do kwatery około 80 kilometrów. Po ciepłej kąpieli, steku z elanda i szaszłyku z kudu oraz czerwonego wina z RPA – smakuje wyśmienicie – zasypiamy w lot. Wstajemy o czwartej rano i znowu tropimy.

W ostatnim dniu po południu słyszymy dalekie pięć strzałów. Jeden z zawodowców i tropiciel postanawiają sprawdzić. Po dwóch godzinach, około 16 mamy urywaną przez telefon komórkowy informację, że są słonie.

Do zapadnięcia ciemności pozostało dwie godziny, a do przejechania drogą okrężną – 26 kilometrów. Pędzimy na złamanie karku. Siedzimy na pace, więc widzę przez małe okienko, że wyciągamy 70 mil na szutrze – to o 20 za dużo.

Po kilkunastu minutach skręcamy w gęsty busz, gdzie zobaczyliśmy tropiciela na wysokiej wieży wiatraka napędzającego studnię głębinową. Teren w tym miejscu jest otwarty. Widzimy duże stado słoni w odległości około kilometra wchodzące do buszu.

Pędzimy samochodem. Broń załadowana, amunicja pełnopłaszczowa. Zeskakujemy w odległości około 400 metrów od stada. Wcześniej losowaliśmy, kto strzela pierwszy do byka. Wygrałem…

Wyraźnie przyjmuje kulę

Podchodzimy Jacek, ja i trzech zawodowych myśliwych. Kończą się pojedyncze krzaki, dalej teren otwarty, stado schodzi, mamy je lekko od tyłu. Przechodzi byk, potężny, ale odległość jest zbyt duża – około 100 metrów.

Gunter poleca jednak strzelać za łopatkę. Słoń wyraźnie zaznacza, wydaje się, że się przewróci, ale robi obrót i pokazuje drugi bok. Strzelam jeszcze raz. Byk przyjął wyraźnie kulę i przyspiesza.

Strzelam trzeci raz od tyłu, ale kula nie robi wrażenia. Gunter z 500 NE strzela również bez skutku. Po moim pierwszym strzale kątem oka widziałem, jak prowadzący słoń, do którego strzelił Jacek, padł jak rażony piorunem. Jacek został przy swoim słoniu z Justyną, a my idziemy po farbie.

Wszyscy mówią, że zaraz będzie leżał, busz jest coraz gęstszy, jestem skrajnie zdenerwowany. Słyszałem, co to znaczy ranny słoń, do którego może trzeba będzie strzelać z kilku metrów.

Farba robi się coraz mniejsza, pojedyncze krople nikną w trawie. Tragedia. Za 30-40 minut zrobi się ciemno. I co dalej? Święty Hubert, a może św. Eustachy, a może oni razem w takich chwilach przychodzą z pomocą. Nagle widzimy nadjeżdżającą półciężarówkę. Jeden z pasażerów opiera się o karabin. Sytuacja dość dziwna. Widzę po raz pierwszy w Afryce murzyna ze sztucerem…

To był wysłannik św. Huberta, a może św. Eustachego, który powiedział nam, że stado słoni jest około 1,5 km i podał kierunek. Nasz tropiciel domyśla się i podjechał. Doganiamy stado, ale dalej już nie możemy jechać, gdyż gęsty busz ukrył słonie.

Zabiegamy pod wiatr i widzimy, że stado skręciło w prawo. Biegniemy dalej. Do dziś nie wiem, jak ten bieg wytrzymałem. Jesteśmy w dość gęstym buszu. W odległości 60 metrów od nas stado przechodzi, ale dość szybko. Mam lukę 4–5 metrów tak, że widzę całego słonia przez dwie sekundy.

Próbuję uregulować oddech. Wiem, że mam czas tylko na jeden strzał. Klasycznie – między oko, a ucho. Gunter, który dyszy obok, mówi: to nie ten, nie ten…

Słonie przechodzą gęsiego. Teraz! Strzelaj! Byk wali się, ale jeszcze próbuje wstać. Poprawiam. Podbiegamy i widzę oba dobre strzały. Aż dziw, że nie czułem kopnięcia broni…

Na szczęście

Teraz puszcza adrenalina. Oddech zgonionego psa, serce wali chyba 150/min. Ledwo żyję. Na zdjęcia za późno, bo robi się ciemno. Widzimy jednak, że byk był strzelany wcześniej nie tylko przeze mnie – jakiś miesiąc temu. Strzał na miękkie, wyraźny wlot, a kula spowodowała przepuklinę (to był ten olbrzymi guz) Prawe ucho również z wcześniejszą przestrzeliną. Być może to spowodowało, że stado było nerwowe, robiło duże zniszczenia, a byk wcześniej strzelany był nie do zatrzymania.

W oczekiwaniu na samochód przyjmuję gratulacje za dobre strzały, ale głównie za ten bieg, który był dla mnie maratonem. Po godzinie przyjechał nasz samochód, ale bez Justyny i Jacka. Zupełnie o nich zapomnieliśmy. Jak ich teraz znaleźć?

Zostali bez latarki i kurtek, narażeni na szarżę powracającego stada. Okazało się, że też mieli szczęście. Po naszym odejściu, już o zmroku, pojawił się samochód z kontrolą ministerialną. Do dzisiaj nie wiemy, jak oni się tam znaleźli. Jedynym wytłumaczeniem jest chyba to, że byliśmy śledzeni. Na szczęście.

W Namibii bardzo zmieniło się od czasu mojego pierwszego polowania w 1992 roku. Ochrona środowiska i nadzór urzędowy bardzo się rozwinęły. Zatrudniono wiele osób. Na drugi dzień, gdy słonie były patroszone, skórowane i porcjowane, pojawiły się jeszcze dwie komisje rządowe. Pobrano dokładne pomiary słoni, wykonano zdjęcia, oceniono wagę.

Jacka słonica nieco mniejsza. Mój – ma lewy cios zupełnie wyłamany, prawy złamany w połowie. Wszystko to stare obrażenia. Oceniono go na 60 lat i 5,5 tony wagi.

Mimo że w Namibii i RPA wzrasta stale populacja słoni, to odstrzały są skrupulatnie limitowane. My mogliśmy strzelić tylko te dwie konkretne sztuki. W razie pomyłki groziła bardzo wysoka kara finansowa, przekraczająca wartość średniej klasy samochodu.

Skórowanie słonia to nie jest prosta sprawa. Na telefoniczne zawiadomienie przyjechała rano specjalna firma – 12 osób, a sprzęt, jakim dysponowali, to nie tylko nóż i siekiera, ale również piła motorowa.

Załadunek głowy na ciężarówkę odbywał się za pomocą wyciągarki oraz dwunastu osób do pomocy. Dopiero w Afryce, dowiedziałem się, że ze słonia są bardzo dobre kiełbasy oraz tatar.

Po powrocie do Mopane Camp i zmianie ubrania zasiedliśmy wieczorem do tatara. Próbowaliśmy go z winem. Smakuje podobnie jak z czystą zmrożoną wódką. Mnie sen zmorzył około jedenastej. A może wino? Zasnąłem jak kamień.

Olbrzymi gepard

Nagle ktoś wali do naszego namiotu. Słyszę głos Jacka. Każdy chirurg budzi się błyskawicznie. Jacek wyciąga mnie z łóżka. Na piżamę zakładam kurtkę. Przy ognisku widzę kilka postaci i jakieś poruszenie.

Podchodzę: przede mną leży olbrzymi gepard. Okazuje się, że na przełomie maja i czerwca jest okres godowy tych kotów i ten olbrzymi samiec w poszukiwaniu partnerki dostał się w zasięg wysuniętej lampy ogrodowej i… celnego oka Jacka.

Ważył 60 kilogramów i okazał się rekordowym trofeum!

Każdy z nas przespał jakąś zwierzynę, ale dlaczego ja akurat na safari zasnąłem o godzinę za wcześnie? To chyba ten tatar i przeżycia wczorajszego dnia…

A wybraliśmy się tylko na antylopy, głównie te, których dotychczas nie mieliśmy w kolekcji. Jednak z Jackiem nigdy nie wiadomo, co się wydarzy, ale uprzedzał, że może być jeszcze „plus”…

Reklama

ZAPRASZAMY DO ZAKUPÓW

Galeria zdjęć

Więcej artykułów