Jedynym skutecznym sposobem wyeliminowania inwazyjnych gatunków jest ich zabijanie. To moralny obowiązek człowieka, który odpowiada za ich obecność w środowisku!
Dziesięć lat temu Nowa Zelandia postanowiła wytoczyć wojnę inwazyjnym gatunkom obcym. To pierwszy kraj, którego rząd oprócz „gadania” podejmuje konkretne działania. Na celowniku znalazły się między innymi szczury, oposy i łasice, ale również koty domowe.
Projekt zakłada uwolnienie kraju od inwazyjnych gatunków do 2050 roku. W Nowej Zelandii występują unikatowe gatunki roślin i zwierząt, a jedynym rodzimym gatunkiem ssaków lądowych były tam nietoperze…
Sytuacja uległa zmianie, kiedy to na wyspach pojawili się pierwsi ludzie, przywożąc ze sobą obce gatunki zwierząt. Do ekosystemu trafiły wówczas gatunki stanowiące dla rodzimej przyrody Nowej Zelandii ogromne zagrożenie. Ich ekspansja, pozbawiona kontroli ze strony naturalnych wrogów, doprowadziła do masowej eksterminacji i wymierania rodzimych gatunków, czemu kres ma położyć rządowy plan ochrony przyrody.
Zadanie jest wyjątkowo ambitne i wyjątkowo trudne. Na pułapki i truciznę zrzucaną ze śmigłowców rząd wydaje rocznie około 50 milionów dolarów, ale specjaliści są zgodni, że największym wyzwaniem pozostaje edukacja społeczna.
Nowa Zelandia może się jednak poszczycić sporymi sukcesami. Dzisiaj nikomu nie trzeba tłumaczyć, że inwazyjne ssaki każdego roku zabijają miliony rodzimych ptaków, z których wiele gatunków znajduje się dziś na krawędzi przetrwania.
Prowadzone są badania, które wskazują, że masowa eksterminacja gatunków inwazyjnych przynosi same korzyści. Największym wyzwaniem pozostają jednak domowe koty…
Przyrodnicy podkreślają, że nawet jeśli program odniesie całkowity sukces, w nowozelandzkich domach wciąż pozostawać będzie olbrzymia liczba kotów, które z wyjątkową skutecznością zabijają rocznie 100 milionów ptaków!
Coraz częściej pada stwierdzenie, że dla powodzenia projektu konieczne będzie wprowadzenie zakazu hodowli i przetrzymywania kotów na całym obszarze kraju. Rząd nie porusza tej drażliwej kwestii, ale wspiera pozarządowe projekty edukacyjne, namawiające mieszkańców, by nie wypuszczali kotów z domu. Pełną akceptację mają wszelkiego rodzaju akcje stowarzyszeń łowieckich, których celem jest redukcja zdziczałych kotów.
W tym roku w akcji: „The North Canterbury” wzięło udział 1500 myśliwych, z czego około 30 procent stanowiła młodzież w wieku poniżej 14 lat. Program jest realizowany przez trzy miesiące od kwietnia do czerwca. Sponsorzy fundują atrakcyjne nagrody samochody terenowe, termowizory oraz wyprawy łowieckie.
Koty łapie się w pułapki żywołowne, a zanim zostaną zastrzelone muszą być zidentyfikowane. Wszystkie zaczipowane zwracane są właścicielom. Akcja każdego roku zyskuje coraz większą popularność…
Wydarzenie wzbudza sprzeciw obrońców zwierząt, którzy uważają, że zdziczałe koty należy kastrować i wypuszczać. Nowozelandzcy myśliwi, oraz organizatorzy konkursu – będący w centrum ataków – opowiadają się za obowiązkowym czipowaniem oraz karaniem właścicieli kotów, które opuszczają ich teren.
Informacje o przeprowadzeniu konkursu na zabijanie kotów budzi wielkie oburzenie „kociarzy” w Europie. Teksty i komentarze są pełne frazesów o braku moralności myśliwych, ale nie znajdziecie tam ani jednej refleksji na temat setek milionów ptaków, które zabijają ich pupile…