Szkolimy psy, aby wykonywały wszystkie nasze polecenia, ale bywają sytuacje, w których możemy liczyć tylko na św. Huberta…
Tak naprawdę jesteśmy w stanie ograniczyć tylko niewielki fragment niebezpieczeństw, jakie czyhają podczas dochodzenia postrzałków. Podstawowym elementem stresu – który nam towarzyszy – jest stale wzrastające napięcie. Rozpoczynamy zazwyczaj radośnie, ciesząc się z nowego wyzwania, ale niepokój stopniowo narasta, gdy pojawiają się „niespodzianki”.
Każde dochodzenie przypomina egzamin, który zdajemy przed oceniającym nas sprawcą postrzału. Wymaga to od menera żelaznego układu nerwowego, ponieważ nie możemy reagować na jego sugestie i podpowiedzi…
Co gorsza, wielokrotnie to myśliwi bywają sprawcami naszych kłopotów, wcześniej skutecznie zacierając butami i sforą psów, trop postrzałka, ale to tylko niewielka część problemów…
Tropiąc, zmuszeni jesteśmy do przekraczania wielu barier, którymi są rzeki, bagna, wilcze ostoje, elektryczne ogrodzenia, wsie i domostwa z nieprzyjaznymi psami, czy ruchliwe drogi…
Aby uniknąć czyhających nas niebezpieczeństw, szkolimy nasze psy by były karne i bezwzględnie słuchały naszych poleceń. To wszystko zdaje egzamin, gdy nasz podopieczny jest blisko nas. Jednak, gdy przychodzi moment finału i tropowiec rusza do gonu – aby zatrzymać postrzałka – sprawy potrafią przybrać całkiem nieprzewidywalny obrót…
Podczas ostatniej przygody poziom stresu osiągnął punkt ekstremalny!
Kulawe szczęście
Wieczorem dzwoni do mnie podekscytowany, przesympatyczny Marek, który strzelał do swojego życiowego byka. Znali się dobrze, ale ostrożny byk unikał bliskich spotkań. W końcu ich drogi się przecięły, ale Marek spudłował. To mogło oznaczać koniec jego marzeń, a jednak kulawe szczęście uśmiechnęło się do niego kolejny raz, o zachodzie słońca. Tym razem był pewny, że trafił…
Cierpliwie odczekał godzinę i ruszył za nim nocą. Jednak nie było mu dane zaznać ukojenia, gdyż byk podniósł się z łoża. Po nieprzespanej nocy pozostała mu już tylko jedyna i ostatnia szansa. Dobry nos tropowca.
Ruszamy rankiem za Cezarem z dużymi nadziejami. Na tropie jest farba, co zapowiada sukces. Niepokoi mnie tylko sąsiedztwo drogi, z której dobiega nas odgłos mknących samochodów…
Nagłe przyspieszenie
Praca idzie jak po maśle, choć przedzieranie się poprzez krzaki i szuwary porastające wertepy okolicznych łąk, dla mnie nie należy do łatwych. Po kilometrze serpentyn widzę jak, Cezar zadziera nos, a on nie robi tego bez powodu.
Na wszelki wypadek zdejmuję broń i czekam, aż odnajdzie martwego byka. Lecz tu jak zwykle wszystko nagle przyspiesza – wbrew moim przewidywaniom – byk podnosi się z łoża i Cezar dopada go już dużo, dużo dalej.
O zaskoczeniu nie ma mowy! Byk rusza ostro przed siebie, a ja próbuję się wygrzebać z dołu, do którego wpadłem. Słyszę w oddali, że gon się urywa. To oznacza, że byk jest jednak zdrowy, skoro potrafił daleko za sobą zostawić goniącego psa, albo… W tych nawłociach i krzakach swym sprytem potrafił go jednak zgubić.
Odwołanie Cezara
I tak źle i tak niedobrze. Pędzimy za nimi, co sił w nogach, a mnie przychodzą do głowy same pesymistyczne myśli. Jeśli byk potrafił się „urwać” to chyba zbyt wcześnie rozpoczęliśmy to dochodzenie…
Na szczęście Cezar swym barytonem informuje mnie, że nawiązuje kontakt wzrokowy ze swym przeciwnikiem. Teraz wszyscy pędzimy w zawrotnym tempie. Wykonujemy wielką pętlę i zmierzamy do miejsca, gdzie było pierwsze łoże. Niestety zbliżamy się do ruchliwej drogi.
Skóra zaczyna mi cierpnąć, ale jest twarde stanowienie, choć od warkotu samochodów, bębenki wibrują mi w uszach. Byk zatrzymał na brzegu zarośli, od których dzieli mnie 100 metrów otwartej łąki. Niestety mnie zobaczył i ukrył się za ich zasłoną. Biegnę do nich i robię, co mogę, aby zawrócić Cezara.
Mam pełną świadomość, że czeka go pewna śmierć na ruchliwej drodze. Mój poziom stresu osiąga górny pułap. Szkoliłem go, aby w takich sytuacjach był nieustępliwy i nie odpuszczał…
Na asfalcie…
To nie praca na sztucznym tropie, czy spacer, gdzie bez mrugnięcia okiem wykonuje wszystkie moje polecenia. Gdy ich dopadam są 40 metrów od asfaltu, którym mkną jak błyskawica samochody. Strzelam na komorę i byk się wali na ziemię! Lecz po chwili wstaje i rusza w stronę śmiercionośnej arterii!
Nie mogę poprawić, gdyż widzę za nim sznur samochodów! Wybiegam na drogę, aby zmienić kąt strzału, który zamierzam oddać, ale byk robi to samo…
Strzelam ponownie – w ostatnim momencie – lecz byk resztką sił wbiega aż do osi szosy, wraz z moim Cezarem, a mnie stają włosy dęba!
Zawraca jednak i zwala się martwy na poboczu! To, że w tym momencie była chwilowa przerwa w kolejce pędzących aut, zawdzięczamy tylko bożej opatrzności. Czułem szaloną radość, że św. Hubert nie zabrał mi mojego Cezara, bo byłby to wyrok i dla mnie. Nasz czas jeszcze nie nadszedł!