Dlaczego lubimy czytać opowiadania myśliwskie i oglądać fotografie sprzed 100 lat? Cofając się w czasie widzimy jak nasi dziadkowie i pradziadowie wyruszyli do lasu i polowali na te same nieuchwytne odyńce oraz szaraki, które ścigamy dzisiaj…
To duchowe połączenie jest wszechpotężne. Karmi współczesną duszę i sprawia, że wielu młodych myśliwych ma szansę poznać „smak” prawdziwego polowania.
Szczęśliwe dni
Poważne knieje bogactwem czarnej zwierzyny się pyszniły, mniejsze dawały, co mogły i miały, a miały tej zimy mnogość zajęcy. Lasy i laski podolskie ładnie urozmaicone, bo nie ułożone z jednostajnych murów świerczyny lub sośniny, lecz weselące się dębem, jesionem i grabem, teraz po latach wojny, w czasie której kaleczyły je okopy i pękające szrapnele, a potem znów martwota opuszczenia ogarniała, ożyły znowu dawnem przedwojennem życiem. Ta sama odporność życiowa i fantazja, z którą szlachcic kresowy dźwigał z gruzów majątek tylokrotnie niszczony, ta sama odporność pozwoliła mu hucznie się cieszyć z towarzyszami w zimowej kniei ojców obyczajem.
Koropiec nie należy do kniei podolskich, leży na pograniczu Pokucia i obfitością zajęcy nie zadawalnia, za Seretem dopiero zaczyna się kraj zajączkowy, chętnie więc wiozłem śrutówki do Horodnicy nad Zbruczem, do majątku mego szwagra. Polowaliśmy już tam raz tego roku w grudniu w 10 strzelb, ale drugiego dnia zadymka uniemożliwiła polowanie. Mieliśmy, więc teraz Józio Brykczyński i ja dokonać poprawki. 17 kilometrów drogi było przed nami, gdyśmy wysiedli z pociągu w Kopyczyńcach, ale wygodne sanie zaprzężone w mocne konie i sanna wymarzona w przyjemność zamieniały tę drogę.
Krajobraz podolski wówczas był jeszcze wojną nacechowany. Wprawdzie jednolity płaszcz śniegowy na bezleśnej równinie rozciągnięty, zatajał, że duża część urodzajnego pod nim czarnoziemu to ugór wojenny, ale pod śniegiem zlekka rysowały się długie linje okopów, a te jakieś dziwaczne stosy w wielu miejscach na śniegu leżące, to zwoje ogromne skłębionych potwornie kolczastych drutów.
Czarna kropka daleko na śniegu porusza się nieznacznie, to lis. Wojna rozmnożyła jego plemię na Podolu wraz z myszami, na które teraz poluje. A w tem polowaniu o lepsze z lisami idą myszołowy północne, duże drapieżniki o puszystem, białawem pierzu, których kilka nieustannie nad pustynią śniegową się unosi. Jeden jak motyl skrzydłami trzepocąc, w jednem miejscu uwieszony, wypatruje żeru, drugi daleko przeciąga, tam już, gdzie szary nieboskłon z równiną się zlewa. Trzeci niedaleko nas siadając, jak duża kwoka na śniegu się rozparł.
Taki nam tutaj przedstawiał się widok. Wspomnieliśmy o naszych przygodach rok temu, gdyśmy tą samą drogę nocą przebywali z ówczesnym towarzyszem wyprawy Münterem. Zabłądziliśmy wtedy, a szukając drogi wjechaliśmy w okopy. Konie zaplątały się w druty, a sanie gwałtownie pochylone wyrzuciły mnie wraz z Münterem, który o grudę tak silnie skronią uderzył, że chwilę leżał jak nieprzytomny. Ale i wtedy niemiły widok spędzenia nocy w śniegach zniknął, gdyśmy nagle ujrzeli bliskie światełka Horodnicy i leśniczówka zastępując spalony dom wnet nas przytuliła, ogrzała i nakarmiła.
I dzisiaj także, choć za dnia doskonale u celu stanęliśmy, chętnie poddawaliśmy się gościnnym zabiegom leśniczego. Mróz bowiem coraz to wzrastał, a przejażdżka pobudziła głód.
Zmartwieni szlachetnie
Nazajutrz termometr dochodził do 25-ciu stopni, niebo było szare, ale czas spokojny bez wiatru, więc ciepłe nasze ubrania chroniły nas dostatecznie i polowanie było przyjemne. Dzików nie spodziewaliśmy się, natomiast zające nie zawiodły, nie było pustych miotów i nikt z nas nie próżnował na stanowisku. W trzecim, czy czwartym miocie z wielką przyjemnością spostrzegłem wydłużoną sylwetę lisa, który w wysokim śniegu jak ruda gąsienica ku linji podchodził.
Szedł ukosem przez plątaninę krzaków, a na 30 kroków przystanął zwracając się ku mnie podejrzliwie. Już byłem do strzału złożony, lecz niestety zamiast zabójczego gromu bezdźwięczny odgłos uderzających w puste lufy sprężyn uprzytomnił mi me zaniedbanie, a lis wykonał błyskawicę ucieczki. Po miocie nadszedł Józio zdając sprawę z rozkładu.
–A cóż to? – zagadnął – miałeś nienabite? Był zając?
Lecz gdy nie odpowiadałem, przerażenie rozszerzyło jego oczy.
–Bój się Boga! – zawołał.
–Tak jest – odrzekłem – był lis, fatalnie się stało.
Obaj byliśmy zmartwieni, ale obaj szlachetnie. Józio, bo minęła mnie szczególnie przezemnie ceniona przyjemność, a ja z innych jeszcze pobudek. Zabawnie to dzisiaj brzmi, ale wszyscy pamiętamy, że w owych latach dziwacznego pomieszania wszelkich materjalnych wartości, skórka lisa była niemal kapitałem, którym żaden właściciel polowania nie gardził.
Następny już miot obu nas pocieszył, lis idąc mi na sztych, nie uszedł. Zajęcy 76 i 3 lisy były naszym plonem dzisiaj, a i dwa krogulce odebrały zasłużone śruty.
Ciasna leśniczówka
Wieczorem powietrze rzedło coraz bardziej, a rozjaśniające się niebo zapowiadało na jutro silniejszy jeszcze mróz. Chętnie, więc znaleźliśmy się w ciepłej leśniczówce. Mają skromne bielone ściany cswą poezję, którą dobrze zna dusza myśliwska i która milsza jest często od wystawności paradnego przyjęcia. Gdy w szczupłem gronie myśliwi zasiądą po udanym dniu w przytulnym pokoiku, z jakąż przyjemnością się poddają błogiemu nastrojowi, który ich ogarnia, jakże chętnie rozmawiają przy herbacie, zanim sen zapracowany o swe prawa się upomni, o drobnych chociaż przygodach dnia, które obojętne i niepoczestne dla niemyśliwych, tutaj stają się osnową opowiadań i spostrzeżeń.
Ale najprzyjemniejszym jest wieczór, po którym jeszcze dzień polowania ma nastąpić. Myśmy mieli nazajutrz pojechać do sąsiednich Myszkowiec, które właściciel Agenor Gołuchowski w kraju nieobecny pozwolił opolować.
Słońce na wschodnich krańcach Podola dnia 25-go stycznia dość wcze¬śnie wstaje. Dzień był jasny, a termometr wskazywał 31 stopni. Było zupełnie zacisznie, widocznie Eol głęboko w swym worku zamknął osławiony wiatr podolski. Ale mróz był siły nieznanej, śnieg pod nogami już nie skrzypiał, ale piszczał przeraźliwie, a powietrze jak stalowem ostrzem wciskało się w twarz.
Kominy wszystkich chałup horodnickich wysyłały słupki dymu prosto w górę, sinemi kreskami znacząc różowe tło porannego nieba. Gdyśmy dojeżdżali do celu, jaskrawe słońce oślepiało bezlikiem iskier i ogni krzesanych ze śnieżnej równiny.
Polowanie czysto zajęcze
Myszkowce to typowy podolski lasek nie liczący więcej niż 300 morgów, otoczony bezmiarem pól wysyłających zimą swych noszących turzycę mieszkańców do tej forteczki, którą mieliśmy dziś zdobywać. Załoga była liczna, nie pozwoliła nam marznąć w bezczynności.
W jednym z miotów częściej aniżeli w przywalone okiścią krzaki wysyłałem wzrok tęskny w górę. Tam wysoko nademną piękny orzeł przedni zataczał bystre kręgi, dwa kruki chrapliwe nie opuszczały go, jakby dla uwydatnienia swą małością jego majestatu.
Niestety orzeł nie myślał o zejściu w niższe warstwy i wnet zabrał mi go błękit. Jeszcze słońce świeciło blaskiem popołudnia, gdyśmy opuszczali pobojowisko, na którem legło 101 zajęcy zabitych przez nas trzech i leśniczego. Rozkład i polowanie było czysto zajęcze. Żaden niestety lis nie przebywał dziwnym trafem w tej spiżarni i nawet tropu jego nie spotkaliśmy.
Stefan Badeni