Jestem pewien, że myśliwi przeczytają go z wielkim zainteresowaniem, ponieważ z książek i artykułów Macieja Łogina emanowała wiedza i doświadczenie. Był myśliwym, który wiedział o czym pisze!
Pomimo upływu dziesięciu lat w pełni się zgadzam z główną tezą Macieja. Nie warto toczyć jałowych dyskusji na temat zabijania zwierząt. Taka strategia jest skazana na porażkę. Nasze społeczeństwo jest oderwane od natury i nie akceptuje zabijania, dlatego musimy przenieść uwagę na ochronę przyrody, a kluczem do sukcesu jest przedstawienie łowiectwa jako właściwego sposobu zarządzania dziką przyrodą.
Maciej Łogin, który był leśnikiem z krwi i kości, członkiem Naczelnej Rady Łowieckiej, a prywatnie prowadził biuro polowań „Traper” to doskonale rozumiał. Bardzo mi go brakuje! W odróżnieniu do wielu działaczy, którzy gdzieś zniknęli, nie bałby się dzisiaj zabrać głosu i miałby dużo do powiedzenia nie tylko na temat promocji łowiectwa…
Trudne pytania
Nie ma się co dziwić pytaniom, balansującym na czułych argumentach śmierci zwierzęcia. Z moich doświadczeń wynika, że najlepiej unikać dyskusji i nie reagować na zaczepki przypadkowo spotkanych osób.
W towarzystwie swego odpowiednika z Niemiec pan Prezydent Bronisław Komorowski odwiedził Przystanek Woodstock – festiwal organizowany przez niezmordowanego Jurka Owsiaka. Wybierając się tam, nie przypuszczał pewnie, że stanie oko w oko z przeciwniczką łowiectwa, która bez żenady zadała głowie państwa pytanie: „Kiedy przestanie pan polować?”. A przynajmniej coś w tym stylu, jako że nie zapamiętałem dokładnie z krótkiej relacji telewizyjnej, a późniejsze komentarze na rożnych stacjach już mąciły w głowach, że hej!
W podtekście miłej nastolatce chodziło oczywiście o zabijanie zwierząt przez myśliwych. Prezydent nieco zaskoczony wybrnął całkiem nieźle przed audytorium kilkudziesięciu tysięcy wpatrzonych w niego oczu, idąc w odpowiedzi w kierunku konieczności spożywania białka zwierzęcego przez człowieka. Zalecają to zresztą dietetycy, bo człowiek nie powinien odżywiać się jednostronnie. Zażartował nawet, że kto nie je mięsa, ten niech rzuci… hmm! Czym, nie podpowiedział i to zabrzmiało troszkę niebezpiecznie, bo mógłby to być na przykład schabowy w grubej panierce sojowej, którego wegetarianie zjadają czasem w tajemnicy przed innymi kompanami.
Równie dobrze mógł odpowiedzieć, że w ogromnym uproszczeniu naturą rządzi tak zwany łańcuch zjadanych i zjadających, w którym miejsce na samym jego szczycie zajmuje człowiek. To jednak powinna wiedzieć pytająca, jeśli słuchała pilnie wykładu z biologii, a nauczycielka nie zapomniała o tym powiedzieć. Tak czy owak nie chciałbym się znaleźć na miejscu prezydenta przed takim audytorium, chociaż czasem wydaje mi się, że w tym temacie jestem kuty na cztery nogi. Te trudne pytania, czasem wręcz ataki na nas, myśliwych, zdarzyły i zdarzą się nam nie raz i nie dwa.
Przed wieloma laty, kiedy dworzec centralny w Warszawie mieścił się jeszcze w baraku, wracałem z polowania na kuropatwy nocnym pociągiem ze stolicy do Szczecina. W rogu przedziału przy drzwiach powiesiłem pęk kur zapiętych na trokach i wtedy się zaczęło. Współpasażerowie urządzili sobie sąd nad czarownicą, a wśród nich pewna pulchna jejmość trajlująca niczym przekupka o tym, jak to ja niegodziwiec zabiłem biedne ptaszki. Nie bardzo wiedziałem, jak na to zareagować. Milczałem więc wtulony w kąt, udając, że drzemię, osłonięty połami kurtki.
W miarę upływu czasu całe towarzystwo popadło w sen kołysane stukotem wagonowych kół. W pewnym momencie ktoś szarpnął mnie za rękaw, wyrywając z objęć Morfeusza. Otworzyłem oczy i ku mojemu zdumieniu ujrzałem przed zaspanymi oczyma ową panią, która tak zaciekle odsądzała mnie od czci i wiary. „Niech pan sprzeda z dziesięć kuropatw, zrobię rodzince w śmietanie. Wysiadam w Stargardzie” – dodała konfidencjonalnie. To zdarzenie zapadło mi w pamięci na zawsze.
Dotknęło bowiem czułej struny młodej myśliwskiej duszy, wierzącej święcie, że wszyscy patrzą przyjaźnie na jego pasję. Kontrowersyjny dziennikarz, ale za to znakomity autor filmów podróżniczych nagrodzonych złotym medalem na festiwalu w Nowym Jorku, Wojciech Cejrowski, w jednym z nich powiedział takie zdanie: „…największą hipokryzją naszych czasów jest udawanie przez ludzi, że wokół nas nie ma rzeźni”.
Doszedł do tego właśnie w czasie swoich licznych podroży po świecie do miejsc, wolnych od zakłamanych obrońców zwierząt i przeciwników łowiectwa dla zasady, którym obca jest chęć poznania, o co w tym wszystkim chodzi. I właśnie wtedy przypomniała mi się przytoczona historia. Niestety, coraz więcej ludzi, zwłaszcza młodych i głownie z wielkich miast, ulega tej hipokryzji i to z ich szeregów pochodzą zastępy nie tylko przeciwników łowiectwa, ale i pseudoekologow.
W młodzieńczej naiwności zawierzają tym, co propagują albo fałszywe dane o zagrożeniach dla naturalnego środowiska, aby zbić na tym kasę, albo wierzą, że można zahamować postęp cywilizacyjny, przykuwając się do drzew i blokując budowę infrastruktury itp. Nie ma się więc co dziwić, że z jeszcze większym natężeniem będą nas atakować trudnymi pytaniami, balansując na czułym argumencie śmierci zwierzęcia.
To niezły chwyt, bo nawet najwięksi filozofowie świata nie dali sobie rady, rozpatrując istotę śmierci. Jak więc się zachować, gdy ktoś napadnie na nas, jak na Prezydenta? To trudna odpowiedź, ale z moich doświadczeń wynika, że najlepiej unikać dyskusji i nie reagować na użalanie się nad losem zwierząt przez osobę w towarzystwie, w którym akurat się znajdziemy. Może bowiem się okazać, że będzie to paniusia, jak ta z pociągu, chętna do posmakowania dziczyzny. Im dłużej będziemy się tłumaczyć, tym gorzej dla nas.
Maciej Łogin
Z flanki „Łowiec Polski” 2012 rok