Wielu rolników nie zgania bydła na noc do obory. Leżące na pastwisku zwierzęta padają ofiarą dużych drapieżników, a niekiedy „gorącokrwistych” myśliwych. Tego typu zdarzenia nie przysparzają nam splendoru i są chętnie wykorzystywane przez przeciwników łowiectwa.
Ostatnie takie zdarzenie miało miejsce o świcie 25 września w gminie Gowarczów (powiat konecki, woj. świętokrzyskie). Łowca był przekonany, że strzela do „zwierzyny łownej”. Rolnik nie był zainteresowany polubownym załatwieniem spawy i wezwał policję.
Poinformowani o tym zdarzeniu stróże prawa rozpoczęli postępowanie wyjaśniające. Zbadany alkomatem niefortunny strzelec na szczęście był trzeźwy. Ze wstępnych ustaleń wynika, że 41-letni myśliwy, będąc na polowaniu, pomylił dzika z jałówką, a następnie oddał w jej kierunku celny strzał.
Śledztwo będzie musiało wyjaśnić, czy przebywający w tym czasie na pastwisku właściciel nie był przez myśliwego narażony na utratę zdrowia lub nawet życia…
Myśliwy będzie miał wielkie kłopoty i czeka go z pewnością rozprawa sądowa. Nie ma usprawiedliwienia dla takiego postępowania, choć nie zawsze winnym jest myśliwy. Mój znajomy podczas polowania zbiorowego – strzałem za ucho – zakończył żywot świnki wietnamskiej, która uciekła rolnikowi i żyła na wolności razem z innymi dzikami. W tym przypadku sąd uniewinnił myśliwego!
Niestety w większości wypadków myśliwi strzelają do „plamy”. Wielu łowcom wydawało się, że nowoczesna technika wykluczy „pomyłki”. Jak widać cały czas zbyt wielu myśliwych decyduje się położyć palec na spuście nie wiedząc do czego celuje.
Swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem wystawiają na łatwy „strzał” całe środowisko i rujnują nasz wizerunek. Jedynym pocieszeniem jest fakt, że te „czarne owce” w większości przypadków zostają skazane, co jest powodem utraty pozwolenia na broń!