Łąki w moim łowisku wyglądają jak po bombardowaniu. Dodatkowo koronawirus dopadł część kolegów i skutecznie ich wykluczył z „pilnowania” cały czas stojącej kukurydzy i wspomnianych użytków zielonych.
Pakujemy się z kolegą i jedziemy patrolować łowisko. Pomimo względnie dobrej pogody nigdzie nie spotykamy dzików. Około północy jedziemy w ostatnie miejsce i na końcu łąk zauważamy watahę buchtujących przelatków.
Sprawnie i szybko podchodzimy je po skoszonej łące. Mamy dobry wiatr, a siedem „równych” dzików w spokojnie przewraca łąkę. Niestety dochodzimy do rowu, w którym prawdopodobnie jest woda, więc rozstawiamy pastorał i pada strzał.
Żeby nie szukać miejsca zestrzału kieruję kolegę z miejsca, z którego strzelaliśmy i dopiero kiedy tam dociera – ruszam do niego. Nawet nie zaświecam latarki mam do przejścia 80 metrów po skoszonej łące – na szczęście nie mam broni – niosę tylko pastorał.
W pewnym momencie lewa noga przy kolejnym kroku nie znajduje gruntu i wpada w otchłań, a ja uderzam ramieniem o coś twardego. Głowa na szczęście – ląduje w trawie.
Przeszywający ból nie pozwala mi wstać. Podbiega kolega z latarką. Okazuje się, że w tym miejscu jest stara niezabezpieczona studzienka melioracyjna o głębokości około dwóch metrów!
Nie mogę podnieść ręki, ale nie wygląda na złamaną, bo ruszam palcami. Miałem dużo szczęścia – brakło 30 cm, żeby uderzyć głową i mieć dużo większe obrażenia.
Tydzień wcześniej w tym samym miejscu dzika strzelił nasz kolega. Chodził po tej łące, a nawet wjechał tam samochodem! Proszę go, żeby podjechał tam przez polowaniem i tymczasowo zabezpieczył „pułapkę”. Razem z kolegą mając dokładne wskazówki nie mogli odnaleźć studzienki. Z odległości kilku metrów była całkowicie niewidoczna!
Nie mogłem sobie odmówić telefonu do rolnika, który użytkuje właśnie tą łąkę. Znamy go doskonale, bo corocznie zgłasza szkody! Pytam czy ma świadomość, że jeśli ktoś wpadnie i nie będzie miał szczęścia – to ma szansę trafić na pięć lat do więzienia, za nieumyślne spowodowanie śmierci.
Okazuje się, że nigdy o studzienkach nie pomyślał w tym kontekście. Okazało się, że są dwie. Wspaniałomyślnie wyraził zgodę na ich zabezpieczenie. Do najbliższych domów jest kilkaset metrów. Zadziwiające, że nikomu z miejscowych przez 40 lat nie przyszło do głowy zabezpieczyć „coś” takiego.
Całkowity brak wyobraźni jest porażający. Nie wspominając o znieczulicy, bo jak się okazało wielu mieszkańców wiedziało o pułapkach i znajdowali tam dzikie zwierzęta!
Dwieście złotych kosztowały betonowe pokrywy, które zabezpieczą studzienki. Czy temat jest zamknięty? Znajomy lekarz powiedział, że ramię będzie bolało około trzech miesięcy. Mnie jednak bardziej nurtuje pytanie – kiedy nasze pokrywy zostaną zabrane, bo przecież mogą się przydać w jakimś gospodarstwie?