Byliśmy na Mazurach w rejonie Orzysza. Chciałem wykorzystać rykowisko i szlifować umiejętności – wówczas dwuletniego – Cezara, który w tamtym czasie odnalazł już 57 postrzałków w tym 25 dzików, ale dalej musiał się uczyć i zdobywać praktykę na naturalnych tropach postrzelonej zwierzyny.
I właśnie nadarza się okazja… Wieczorem odwiedza nas Andrzej i prosi o pomoc w odszukaniu przelatka, do którego strzelał jego prezes. Odpowiadam, że tak, ale dopiero rano. Nie wszyscy rozumieją, że postrzałków generalnie nie szuka się w nocy, dlatego Andrzej odszedł nieusatysfakcjonowany. Jednak rano ponawia propozycję.
Wyruszamy wszyscy i jedziemy pod ambonę. Andrzej przyznaje się, że w nocy ze swym jagiem próbował dojść dzika. Niestety bez powodzenia. Dojechaliśmy do mocno pofałdowanego terenu. Okazuje się, że prezes strzelał do jednego z dzików, które żerowały na skłonie wzniesienia, przed amboną.
Na zestrzale jest kilka kropel farby. Ruszamy zatem z Cezarem i Andrzejem, Prezes zostaje przy samochodach, a Cezar łapie trop i prowadzi nas do lasu za postrzelonym przelatkiem. Na plecach dźwigałem dryling z kolimatorem. Uznałem, że w tym gęstym lesie będzie to dobry celownik. Tropienie przebiegało bez problemów. Po przejściu około kilometra wchodzimy w gęstsze zarośla. Na wszelki wypadek zdjąłem pokrywkę z kolimatora, a Cezara odpiąłem z otoku. Podejrzewałem, że w tej gęstwinie, może być nasz dzik. Nic się jednak nie wydarza.
Wyszliśmy na zrąb, mocno porośnięty wysoką trawą. Wiatr mamy z prawej strony. Jak się później okazało, miało to bardzo istotne znaczenie…
Nieoczekiwany zwrot akcji
Na środku zrębu był niewielki, ale gęsty brzozowy zagajnik. Widzę na Garminie, że Cezar będąc w nim nagle zawraca i zmierza w naszym kierunku. Czuję przez skórę, że ten przelatek jest blisko. Trzymam w rękach gotową do strzału broń.
O swoich podejrzeniach chcę powiedzieć Andrzejowi stojącemu za mną. Obracam głowę w lewą stronę i mówię: Ten dzik musi tu…
Nie zdołałem dokończyć zdania, bo widzę jak po naszej lewej stronie ożywa nagle wielka czarna góra. W jej kierunku zmierza Cezar. Jest od niej 5 metrów. Jak się okazuje, tą „czarną górą” czającą się w wysokich trawach jest… Wielki dzik. Nie interesuje go pies, szarżuje wprost na mnie.
To były sekundy, które trwały całą wieczność. Zdążyłem umieścić kropkę kolimatora na dziku i ciągnę za spust. Pędzący olbrzym ma do mnie tylko jeden metr. Mam wrażenie, że urywam spust drylingu, a strzału nie ma! Dzik wali łbem w moje lufy, a dryling zadziałał w moich rękach jak katapulta.
Podobnie jak Kozakiewicz na tyczce, tak ja na drylingu, zostaję wyrzucony w powietrze i odpadam na bok. Olbrzym prawdopodobnie uznaje, że już mi dołożył i znika za górką. Dopiero w tym momencie powoli przytomnieję.
Król mazurskiego lasu
Okazuje się, że wszystko działo się tak szybko, że zapomniałem odbezpieczyć broni. Pojawia się blady Andrzej. Ja pewnie nie wyglądam lepiej. Zbieramy się i ruszamy za naszym „przelatkiem”. Cezar prowadzi nas poprzez pofałdowany, mazurski las cztery kilometry. I wreszcie go ma.
Tym razem, tak łatwo nie damy się zaskoczyć. Nieprzerwany baryton Cezara, bezbłędnie informuje nas, gdzie jest ten przebiegły król mazurskiego lasu. Gon trwa dość długo, bo takiego wielkiego dzika nie jest łatwo zatrzymać, a pies jest młody. Dwukrotnie go trzyma, ale po naszym dojściu odyniec odjeżdża.
W końcu pies zatrzymuje go za wzniesieniem, gdzie jest trochę rzadszy las. Tu mam wreszcie, możliwość oddania strzału. Oczywiście tym razem, z odbezpieczonego drylingu. Trafiam, ale olbrzym ma jeszcze siłę, by oddalić się na ok. 100 metrów i dopiero kończyć żywot. Podchodzimy ostrożnie. Cezar ostro bierze na nim odwet.
My oglądamy dzika z ciekawością. Obdukcja wykazuje, że kula prezesa strzaskała mu prawy przedni bieg. Cieszymy się, bo ta przygoda mogła się dla nas wszystkich, dużo gorzej zakończyć. Przyjeżdża prezes i ogląda dzika ze zdziwieniem.
Pytam go żartobliwie, czy u nich wszystkie przelatki są takie duże? Z uśmiechem dodaję, że gdy będzie strzelał do odyńca, to ja się dwa razy zastanowię, czy dochodzić postrzałka. Żartując jedziemy do domu. Wszystko jest dobre, jeśli dobrze się kończy!
Szarża odyńca
Ten mazurski odyniec doskonale wiedział co robi. Dziki – szczególnie duże – zastawiają takie „zasadzki”. Nasz przeszedł poprzez brzozowy młodnik na zrębie, a następnie nawrócił 40 metrów w oddaleniu od poprzedniego tropu około 10 metrów.
Miejsce na odpoczynek wybrał tak, aby mieć wiatr prosto od nas. Tym sprytnym fortelem, mógł spokojnie leżeć i przygotować szarżę. Przepuścił psa i wyczekał, aż go miniemy. Gdybym przez przypadek go nie zobaczył…
Dzisiaj, gdy mamy na koncie 141 dzików – z których część atakowała nas bez pardonu – jestem wyczulony, a zdobyte doświadczanie pozwala zmniejszyć ryzyko. Opisywany przypadek bardzo dużo mnie nauczył. Był to typowy odwet. Odyniec zwyczajnie czekał na nas! Inne dziki najczęściej szarżują w rewanżu za atak psa, przy nieudanej próbie dostrzelenia, czy w przypadku kolejnego podniesienia.W tym przypadku to było polowanie, z tą różnicą, że to dzik był myśliwym, a my zwierzyną!
Dlatego szanowni koledzy uważajcie, bo nigdy nie wiadomo, kiedy role mogą się odwrócić!