WildMen

Fot Arch. WidMen

Elektroniczne szaleństwo

Technika i nowe technologie mają nam ułatwiać życie, a nie powinny prowadzić do inwigilacji. Czy pierwszą ofiarą elektronicznej książki będzie sam łowczy krajowy?
Reklama

Minister Edward Siarka, zabierając głos podczas komisji senackiej zapowiedział, że resort zamierza w ciągu najbliższych miesięcy wprowadzić obowiązkową elektroniczną książkę wyjść w łowisko. Myśliwi mają w niej między innymi zapisywać obserwowane wilki. Z tej wypowiedzi i kontekstu dyskusji można odnieść wrażenie, że takie rozwiązanie ma dać wiarygodne dane na temat liczebności wilków w naszym kraju.

Reklama

Nie wiem kto podpowiada ministrowi, ale obok polityka siedział łowczy krajowy, który jest wielkim zwolennikiem elektronicznych rozwiązań. Wszyscy pamiętamy, jak chciał „uchwałą ostateczną” nakazać obowiązkowe używanie związkowego programu EKEP.

To była pierwsza wpadka, która wynikała z braku doświadczenia, ale kolejne doniesienia świadczą, że łowczy nie zarzucił pomysłu i „drąży” temat. Pomijając, że „liczenie” wilków metodą „obserwacji” nie jest wiarygodne to wprowadzanie obowiązkowego korzystania z ogólnopolskiej elektronicznej książki może przynieść więcej problemów niż pożytku.

Reklama

Pierwszy problem, który prawdopodobnie nie został rozwiązany to RODO. Już sama ustawa łowiecka nie spełnia wymogów, a związek z tego powodu musi zbierać i przetwarzać dane osobowe. Taka forma swoistej „inwigilacji” dla wielu myśliwych jest trudna do zaakceptowania. Wszelkie udogodnienia, jakie niesie technika są zrozumiałe, ale „łowieckie” aplikacje muszą gwarantować anonimowość.

Czy jest możliwe wykorzystywanie danych z elektronicznej książki przeciwko myśliwemu? Każdy łowca umie wymyśleć tysiące sytuacji, gdzie ujawnienie, że był na polowaniu może wygenerować dla niego poważne problemy.

Reklama

Pierwszym, który może się o tym przekonać jest nie kto inny jak sam łowczy krajowy, który być może będzie się tłumaczył przed prokuraturą z odstrzału rogacza. Ponoć warszawska prokuratura już prowadzi dochodzenie w sprawie upolowania kozła w podwarszawskim OHZ-cie. Dokumenty mają wskazywać, że łowczy nie miał wypisanego odstrzału.

Z informacji wynika, że tusza trafiła do punktu skupu, gdzie podano numer odstrzału innego myśliwego, a łowczemu „elektroniczny” odstrzał miał wypisać pracownik ZG PZŁ dopiero dzień później.

Reklama

To bardzo poważny zarzut, który sam zainteresowany powinien jak najszybciej wyjaśnić i rozwiać wszelkie wątpliwości, ponieważ trudno uwierzyć, aby powołany przez ministra łowczy świadomie łamał ustawę łowiecką.

Wszyscy dotychczasowi użytkownicy związkowego programu z pewnością będą bardzo zaniepokojeni, w jaki sposób Polski Związek Łowiecki zabezpiecza ich dane skoro mogły „wyciec” wrażliwe informacje dotyczące polowania samego przewodniczącego Zarządu Głównego PZŁ.

Głównym argumentem wprowadzania elektronicznej książki ma być dostęp do bieżącej sprawozdawczości. Mnie to nie przekonuje i nikt z pytanych nie umie znaleźć jednego argumentu do czego można wykorzystać wiedzę na temat cząstkowego odstrzału bażantów, dzików czy jeleni. Zbieranie tych danych jest ewidentnie wymysłem związkowych „urzędników”, którzy dzięki temu chcą potwierdzić swoją użyteczność.

Reklama

ZAPRASZAMY DO ZAKUPÓW

Galeria zdjęć

Więcej artykułów