Lasy gminy Hażlach koło Cieszyna nie mogły równać się bogactwem zwierzyny w Puszczy Białowieskiej, ale to w tym miejscu bardzo lubił polować Prezydent RP Ignacy Mościcki.
Różne są wersje pochodzenia nazwy gminy Hażlach koło Cieszyna. Jedna z nich – najbardziej przekonywająca – wywodzi się od niemieckiego „Hasenloch’’, co znaczy „zajęcza jama”. Tłumaczenie takie wzięło się najprawdopodobniej z często urządzanych na tym terenie polowań na zające.
Przy drodze z Cieszyna do Kończyc Wielkich, na początku miejscowości Hażlach, po lewej stronie stoi budynek dawnej gospody „Pod myśliwca”, którą w latach 30. XX w. prowadził Bernard Fukała. Można w niej było znaleźć odpoczynek, poczęstunek i posłuchać gawędy starego myśliwca. Przyjezdni goście słuchali o wyczynach łowieckich i pewnie nie przypuszczali, że najbardziej rozsławi tę okolicę „Pierwsza strzelba Rzeczypospolitej” – Prezydent Ignacy Mościcki.
W okolicach Cieszyna było kilka gospód prowadzonych przez zamożniejszych i przedsiębiorczych gospodarzy. Stanowiły one pewną odmianę restauracji miejskich i cieszyły się dużym powodzeniem. Prezydent Mościcki upodobał sobie gospodę w Kostkowicach nieopodal Hażlachu, którą prowadził Szczurek.
Lokal miał tę zaletę, że był blisko tutejszych rewirów łowieckich, a dodatkową gratką były smaczne jedzenie i dobre trunki, które serwowano podczas śniadań myśliwskich. Na punkcie zbornym w gospodzie oprócz Prezydenta Mościckiego widywano: marszałka Rydza Śmigłego, gen. Sosnkowskiego, gen. Fabrycego, premiera Jędrzejewicza, ministrów: Świętochowskiego i Poniatowskiego oraz wielu innych przedstawicieli rządu oraz ambasadorów. Gospoda Szczurka zamieniała się w twierdzę, gdy lokalne władze administracyjne były powiadamiane o przybyciu Prezydenta na polowanie.
Bażanty i zające
Tutejsza knieja nie była imponująca i bogactwem zwierzyny nie mogła równać się ze wspaniałościami Białowieży i Spały, a jednak rewiry łowieckie w Hażlachu zdobyły sławę nie tylko listą bywalców, ale nade wszystko ilością bażantów i zajęcy. Cała sprawa sprowadzała się do dwóch kwestii: bogactwa hodowlanej zwierzyny i świetnej organizacji łowów.
Rewir stanowił własność państwową i był dobrze chroniony. Przez cały omawiany okres istniała w Hażlachu doskonale funkcjonująca bażantarnia. W zbiorach miejscowych myśliwych: Karola Folwarcznego, wójta gminy Hażlach, prezesa koła łowieckiego „Brzezie’’ oraz myśliwego Jana Delonga – hodowcy danieli z miejscowości Zamarski – zachowały się zdjęcia i dokumenty ilustrujące prezydenckie łowy w Hażlachu.
Z fotografii emanuje swoboda, spontaniczność i przyjacielskość głowy państwa. Prezydent, jak każdy rasowy myśliwy, umiał mówić poważnie i żartobliwie, z szarmanckim pochyleniem w stronę dam. W tamtych czasach politycy chętnie dokumentowali polowania, a prasa często publikowała informacje na temat reprezentacyjnych łowów. Dzięki temu dziś możemy oglądać ciekawe fotografie.
Zapiski myśliwego
Prowadzącym prezydenckie łowy był Ernest Kurus, myśliwy i leśnik z Kalembic koło Cieszyna. Miał trzech synów, z których Jan był nadleśniczym w Hażlachu, a później w Ustroniu do 1957 roku. Ernest skrupulatnie wypisywał wszystkie zaproszenia na polowania i karty stanowiskowe.
23 listopada 1935 roku zapisał: „Pogoda brzydka – deszcz, śnieg i wiatr. Zwierzyna nie ruszała mimo dostatecznej nagonki, 2 lisy poszły – przebieg polowania normalny, miot IV winien być pędzony na staw. Po IV miocie nagonka zdążyła na czas do miotu V – auta z gośćmi jechały przez Gumna”. W czasie polowania padło: 90 bażantów, 65 zajęcy, 9 królików i 2 słonki. Dwunastu myśliwych oddało 616 strzałów…
Podkreślenie akcentów pogodowych oraz krótki opis wydarzeń na planie polowania miały w przyszłości poprawić organizację łowów. Na karcie Prezydenta RP z 15 listopada 1932 roku widnieje drobna uwaga: „z 14 na 15 uległ ataku śp. pan Kazimierz Drapella Inspektor Lasów Państwowych w Cieszynie”. Był to zasłużony leśnik, prezes zarządu oddziału śląskiego Związku Zawodowego Leśników odszedł z szeregów św. Huberta w rewirach Knajski Las, Makowina, w: „śliczny dzień, pogodny, jasny bez wiatru, mroźno – 4°C”.
Prezydent strzelał najlepiej
Pierwsze polowanie reprezentacyjne w Hażlachu i Ustroniu odbyło się w połowie listopada 1927 roku. Wśród zaproszonych przez prezydenta Mościckiego gości znajdowali się m. in. przedstawiciele dyplomacji: Quevedo, Belitska, Stetson i Arnstedt, szef protokołu Przeździecki, ministrowie Niezabytowski, Ramocki i Miedziński, adiutanci prezydenta, oraz dyr. Miklaszewski, dyr. Loret, dyr. Sym i Julian Ejsmond, który później pisał w „Moich przygodach łowieckich’’:
W połowie listopada 1927 r. odbyło się pierwsze reprezentacyjne polowanie dla prezydenta Mościckiego i jego gości w lasach Komory Cieszyńskiej na bażanty i zające.
Prezydent przybył tam po raz pierwszy. Toteż ziemia śląska radowała się w słońcu z jego odwiedzin, wystrojona na przyjęcie gościa dostojnego w cały swój przepych zimowy, w cały swój czar diamentowy…
Polowanie trwało dwa dni. Prowadził je niezwykle sprawnie inspektor Szubert. Wszystko szło jak w zegarku. Naganka wyszkolona była znakomicie. Zwierzyny dużo. Polowanie na bażanty nie miało niemiłego charakteru „rzezi”, nie było zabijaniem na pół oswojonych ptaków, tak słusznie potępionym przez Weyssenhoffa. Bażanty w nadleśnictwach Ustroń i Hażlach były dzikie, zupełnie dzikie, „aż za dzikie”, jak twierdzili niektórzy strzelcy.
Przy cudnej pogodzie i głębokim śniegu w ciszy leśnej stawała żądna przygód i uciech łowieckich linia myśliwych. Z daleka z puszystych głębin białego boru dolatywał wówczas melodyjny dźwięk trąbki, znak rozpoczęcia łowów. A potem powoli, bardzo powoli zbliżała się naganka, postukując klekotkami. Dźwięk tych klekotek w oddali przypominał dziwnie klapanie głuszca… Tylko ten śnieg, tylko ta jaskrawa wyiskrzona, oślepiająca w słońcu biel nie miała w sobie nic z półmroku owej wiosennej godziny przed świtem, gdy król skrzydlaty boru poczyna swoją miłosną pieśń…
Gdy zaś obława zbliżyła się ku myśliwym, w cichym i nieruchomym lesie budzić się poczynały głosy. Zawrzeszczała gdzieś sójka, błękitnoskrzydły szpieg boru. Ostrzegła wszelkie stworzenia o ludzkim wtargnięciu do leśnej gęstwiny. Zakwoktał bażant i z krzykiem podniósł się nad czuby sosen. Mignął w słońcu złotem lśniącej piersi, śmignął nad leśną trybą długim ogonem płomiennej, uskrzydlonej komety, urzekł łowieckie oczy, które go ujrzały, i – nim padł strzał – zniknął za gęszczarem zbitej, przywalonej śniegiem świerczyny…
Skoro naganka podeszła już ku strzelcom, ruszyły z gęstwin leśnych szaraki. Niektóre kicały powoli, z rozmysłem. Rozglądały się bacznie, stawały słupka, mądrze nadsłuchiwały. I powoli, chytrze, wracały ku obławie, by przeczekać jej przejście pod zawalonym śniegiem krzakiem.
Inne rwały przed siebie nieprzytomnie, na oślep. Przyparte przez osaczników do muru, a raczej do drogi, na której stali strzelcy, wyskakiwały z jednej gęstwiny, by, machnąwszy myśliwemu białym omykiem, skryć się bezpiecznie w drugiej. Nieraz spóźniony strzał kaleczył bujną sośninę ku radości szczęśliwego kota, który wiał zdrów! Ale były i takie, co trafiały pod ogień strzelb i ginęły od celnych strzałów.
Prezydent stawał na stanowisku, ciągnąc numer, jak wszyscy inni myśliwi. Nie chciał zajmować lepszych miejsc: oświadczył, że polując jest myśliwym i stosować się pragnie do wszystkiego, co czynią inni. A jednak wyróżnił się jedną rzeczą: strzelał najlepiej. I został królem polowania… Królestwo Prezydenta jakże radosną wróżbą było dla całej ziemi śląskiej, która go witała po raz pierwszy! Jakże cieszyła się knieja cieszyńska, że dane jej było witać pierwszego obywatela Polski — na łowach… W szumie lasu mógłbyś usłyszeć echo poszumu puszcz Rudnickich, Knyszyńskich i Niepołomickich, do których na „łowy myśliwe” podążali ongi Jagiełło i obaj Zygmuntowie, i Stefan Batory.
Po polowaniu na zamku cieszyńskim odbyła się ważna konferencja w sprawie nowego prawa łowieckiego, podczas której prezydent informował się u mnie o cały szereg szczegółów dotyczących tego prawa. W konferencji brali poza tym udział minister Niezabytowski i dyrektor Miklaszewski.
W trzy dni potem projekt rozporządzenia prezydenta o prawie łowieckim w historycznym dla myślistwa polskiego dniu 18 listopada wpłynął na radę ministrów i został przez nią zatwierdzony, a 3 grudnia, jako dekret, podpisany przez prezydenta.
Hażlach po 100 latach
Zapuszczając kurtynę na przedwojenne, reprezentacyjne łowy i przeskakując kilka stopni urzędniczej hierarchii państwowej, warto jeszcze spojrzeć na polowania wójta gminy Hażlach i jego przyjaciół, myśliwych z „Brzezia’’ (nazwa od miejscowego kompleksu leśnego). Z okien urzędu gminnego widać zadrzewienia i miejsce, gdzie prosperowała bażantarnia. Ciągnie mnie do zobaczenia pejzażu sławnych terenów łowieckich.
Moim przewodnikiem po okolicy jest Teofil Micura, łowczy miejscowego koła. Na początek oglądamy pomnik – kamienny krzyż, znajdujący się w lesie Brzezie, ufundowany przez Komorę Cieszyńską. Umieszczono na nim napis w języku niemieckim: „Wzniesiony ku pamięci w tym miejscu zastrzelonego 28 lutego 1901 roku gajowego Józefa Wowry”. Okazuje się, że pochodzący z Moraw leśnik w czasie sporu zabił młodego gajowego.
We wsi Zamarski, należącej do najstarszych miejscowości dawnego Księstwa Cieszyńskiego, tuż za starym, zabytkowym, drewnianym kościołem św. Rocha znajduje się wspaniałe miejsce widokowe. Widać stąd Las Kostkowiak, Czarne Doły, Las Szyba, Górskie, czyli rewiry łowieckie, z których dawniej, jak pisał Ejsmond: „dolatywał melodyjny dźwięk trąbki, znak rozpoczęcia łowów”.
Dzisiaj tereny leśne ostały się przede wszystkim tam, gdzie teren pod uprawy jest trudny bądź grunt zbytnio nieurodzajny, co skwapliwie wykorzystują myśliwi. Środek, serce rewirów, wyznacza źródło Borgonka, z którego pijemy wodę i w którym studził gorączkę łowiecką sam prezydent Mościcki, a ponoć i miłościwie panujący cesarz Franciszek Józef, pijąc „borgonkę’’, wąsy umoczył, dzięki czemu z choroby pęcherza się wyleczył…
Z cienistej doliny wyjeżdżamy odcinkiem „delowanej’’ drogi – Czarne Doły i oto na polanie ukazuje się pamiątkowy obelisk, postawiony w roku 60-lecia koła łowieckiego „Brzezie’’ 21 października 2006 roku.
Przemówił do mnie ten arkadyjski krajobraz, łagodny, czasem pofałdowany, pełen leśnych rozmaitości. Tropy zwierząt biegną w tym lesie z dawien dawna utartymi przesmykami, w powietrzu góruje myszołów, a od strony pól rozlega się donośny krzyk bażanta. I tak jak za Mościckiego w Szybie (Schiba, Świba) i pod Lipą-Szturc w Stawie stoją ambony myśliwskie.
Hażlach – miejscowość to wprawdzie niewielka, ale posiadająca piękną historię oraz świadomość szczególnego znaczenia na mapie łowisk naszego kraju.